Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Najemnicy. Rozdział 42 Skazańcy

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Najemnicy. Rozdział 42 Skazańcy
Autor Wiadomość
Lux
Gość






Post Najemnicy. Rozdział 42 Skazańcy
Dobra, po baaaardzo długiej przerwie wstawiam kolejny rozdział Najemników. Ogólnie nie wyszedł chyba najgorzej biorąc pod uwagę całkowite dno literackie, w jakim się znajdowałem pisząc go (i wciąż się znajduję). To znaczy w miarę jest ten pierwszy fragment, ale wstawiłem całość, bo to już taka tradycja się zrobiła ;D Oczywiście zaraz wyjaśnię nieco fabułę, bo pewnie nie będziecie wiedzieć o co chodzi, za co przepraszam od razu. Coś jeszcze miałem dodać... nie pamiętam, więc od fabuły.

Wszystko dzieje się po bitwie, w której została rozbita armia księcia Rivesa (to ten dobry ;D). Teraz jej niedobitki zebrał mistrz Amus (wspominam go, bo pojawi się w tekście). A co do tytułowych bohaterów... Grave zniknął i nieważne gdzie jest. Za długo by to trwało zanim bym wyjaśnił. Po prostu na razie Najemnikom przewodzi Ber'gon. Ale to będzie w tekście. Chyba tyle musicie wiedzieć. Miłego czytania i powodzenia (bo może się przydać). Mam nadzieję, że nie jest tragicznie.



Jeszcze przed wymarszem wojsk z Barracarren mówiono, że Królestwo bez księcia Rivesa upadnie – prędzej, czy później. I gdy zniknął książę upadek był już prawie pewny. Armia – której i tak na dobrą sprawę nie było – bez przywódcy nie była wiele warta. Okazało się jednak, że znajdzie się przywódca. A gdy on już się pojawił, wojsko również się znalazło.

Z ,,Kroniki Królestwa Kardii” pióra Honoriusza Maxusa


Rozdział 42
Skazańcy

Gęsta mgła jeszcze nie opadła, gdy pierwsze promienie słońca poczęły przecinać białe obłoki, by ogrzać zmarzniętą po nocy ziemię. Czarne kamienie jaśniały i dopiero teraz dało się dostrzec ich rzeczywistą barwę. Ciemności mijały pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie... i mgłę, która wciąż spowijała okolicę. Pośród mętnych oparów pojawił się nagle szary kształt. Zaraz dołączył do niego następny, i następny, i jeszcze jeden aż w końcu dało się dostrzec grupę prawie dwustu drobnych, ruchomych punkcików. Niczym złowieszcze cienie - niematerialne wytwory szalonej wyobraźni – posuwały się leniwie do przodu rozpraszając śnieżnobiałe smugi otaczające ich ze wszystkich stron. Promienie słońca grzały przez czarne peleryny tajemniczych wędrowców, ale ci nie ośmielali się skarżyć, jak gdyby nie odczuwali nadmiaru ciepła. W końcu pośród mgieł dało się dostrzec również i kształty koni, jednak gęste opary skutecznie ograniczały widoczność sprawiając, że zwykli jeźdźcy mogli zostać potraktowani niczym upiory wysłane na świat przez samego Władcę Piekieł.
Końskie kopyta chrzęściły na żwirze, a co chwila cieszę przeszywały również ciche parsknięcia. W końcu chrzęst ucichł, gdy jeźdźcy opuścili drogę i wjechali na łąkę wyłożoną ściółką niczym barwnym dywanem. O tej porze roku trawa wcale nie wyglądała pięknie, ale i tak była czymś, co przykuwało spojrzenie w porównaniu z mętną smugą – pozostałością po nocy. Wierzchowce co raz częściej parskały, jakby instynkt kazał im się zatrzymać i zawrócić z drogi, na którą zaprowadzili je jeźdźcy. W końcu spośród oparów wynurzyła się niewielka sosna. Po chwili konni zatrzymali się przed rzędem niemal identycznych drzew. Jeden z nich wysunął się przed szereg i rozejrzał się po okolicy, jakby czegoś wypatrując. Sapnął cicho zawiedziony i odwrócił się do towarzyszy.
-Jedziemy dalej- rzekł niskim, chrapliwym głosem szczelniej okręcając się płaszczem.
Rosa osadziła się na pelerynach konnych, chociaż zatrzymali się oni zaledwie na chwilę. Teraz jednak znów ruszyli coraz bardziej zbliżając się do gęstej kurtyny gałęzi. Niewielkie kropelki ześlizgiwały się po cienkich igiełkach i rozbijały się o podłoże opadając majestatycznie. Wszystko wydawało się przesiąkać wodą. Mgła zaczęła opadać osadzając się na wszystkim, co materialne.
Konni wkroczyli między gałęzie roztrącając ramionami ciężkie od wilgoci gałęzie. Igiełki wydawały cichy szelest przesuwając się po czarnych pelerynach. Teraz nawet stąpanie wierzchowców stało się niedosłyszalne. Przewodnik konnych powoli nabrał powietrza jakby napawając się niezwykłym zapachem lasu i jednocześnie jego niezmąconym spokojem. Ptaki odleciały daleko na południe, aż za łańcuch górski zwany Wysokimi Ostrzami, by przeczekać nadchodzącą zimę. Chociaż ich zawsze piękny śpiew dodawał tylko uroku takim miejscom brak owych znajomych świergotów również napawał niespotykaną radością i spokojem. Jesień także miała swoje piękno, chociaż większość ludzi nie potrafiła go docenić, bądź zwyczajnie dojrzeć.
Jeźdźcy wciąż powoli przemierzali wąską ścieżkę otwierającą im się przed oczyma. Końskie kopyta zostawiały na miękkim gruncie głębokie ślady.
Nagle przewodnik kolumny zatrzymał się, na co pozostali zareagowali niczym na rozkaz, również osadzając wierzchowce. Powiał delikatny wietrzyk rozdmuchując resztę mgły. Przewodnik uniósł głowę i przyjrzał się zaroślom. Gałęzie kołysały się powoli i rytmiczne jednak najdziwniejsze było to, że nie poruszały się zgodnie z wiatrem.
-Wyjdźcie!- zawołał przewodnik uważnie rozglądając się wokół.
Jeźdźcy również poczęli przyglądać się otoczeniu, jednak postronny obserwator nie mógł tego nawet zauważyć. Czarne płaszcze drgały delikatnie, gdy wojownicy powolnymi ruchami zbliżali ręce do rękojeści mieczy ukrytych w pochwach przy pasach.
-Widzę was!- znów zawołał przewodnik.- Ujawnijcie się.
I nim wybrzmiało echo jego głosu zza drzew wyłoniły się ciemne sylwetki. Łuki świeciły od rosy, która osadziła się na nich, gdy długo nie były używane. Głowice mieczy również błyszczały, ale od promieni słonecznych, które przeświecały od czasu do czasu między gałęziami. Łucznicy w mgnieniu oka otoczyli kolumnę konnych, ale jeźdźcy nie drgnęli nawet, jakby obawiali się reakcji napastników, albo zwyczajnie byli już przygotowani na każdą ewentualność.
-Kim jesteście?- zapytał jeden z łuczników odziany w podobny płaszcz, jakie mieli na sobie intruzi.- I czego tu szukacie? To nie miejsce błogich przechadzek - na pewno nie teraz. Weszliście wprost w paszczę wilka i nie wyjdziecie stąd zbyt szybko... o ile w ogóle się to wydarzy.
-Właśnie- przytaknął przewodnik kiwając głową.- O ile w ogóle stąd odejdziemy. Sądzisz, łuczniku, że przybyliśmy tak dużą liczbą do lasu zamieszkanego przez wojska mistrza Amusa tylko po to, by zostać zaskoczonym przez zgraję strażników?
Przewodnik prychnął i roześmiał się.
-Przeżyliśmy dość dużo i wymykaliśmy się z gorszych pułapek- ciągnął dalej wciąż nie spuszczając z oka swego rozmówcy.- Wiedz, że jesteśmy tu właśnie ze względu na mistrza Amusa. I byłbym niezmiernie rad, gdybyś od razu mnie do niego zaprowadził. Ponoć czas to pieniądz, ale dla mnie ma o wiele większą wartość.
Łucznik pokiwał głową.
-Przychodzisz do mojego lasu, napastujesz moich ludzi i śmiesz jeszcze mi rozkazywać?- zapytał mężczyzna powolnym ruchem gładząc cięciwę łuku.- Chyba nieco się pomyliłeś, człowieku. Co byś nie mówił, czym byś się nie chełpił, jesteś na łasce moich ludzi bez znaczenia, czy ci się to podoba, czy nie. My również wymknęliśmy się z niejednej zasadzki i wiemy również, jak je zastawiać. Nie ujdziecie choćbyście byli upiorami. Nasze strzały i tak was dosięgnął.
Przewodnik jeźdźców machnął ręką i pokręcił głową zrzucając kaptur. Zebranym ukazała się twarz doświadczonego wojownika pocięta wieloma szramami – symbolami równie wielu bitew. Krótkie włosy miał białe jak śnieg, co świadczyło również o jego wieku.
-Jeżeli przez to, że zgodzę się z twoimi założeniami, żołnierzu, prędzej zaprowadzisz mnie do mistrza Amusa, to niech mnie – zgadzam się.- Przewodnik zamilkł i rozłożył ręce.- Poddaję ci się, ale rusz się wreszcie i zaprowadź mnie do mistrza. Nie próbuj się jednak bronić bezpieczeństwem. Jeżeli Mornehra, czy Arcyrus, czy nawet Lao Tang chcieliby zabić waszego przywódcę, to na pewno nie przysyłaliby jedynie oddziału dwustu konnych, ale zjawiłaby się tu armia, której na pewno byście się nie wymknęli.
Łucznik uśmiechnął się.
-Wierzę ci, ale nie dlatego, że boję się twoich pogróżek, ale dlatego, że cię znam- odparł uśmiechając się.- Ty jesteś Ber'gon, jeden ze słynnych Najemników Grave'a.
Ber'gon roześmiał się.
-Łatwo kogoś rozpoznać widząc jego twarz, prawda?- zapytał.- Teraz przynajmniej już wiesz, że nie umknąłbyś mi, gdyby wywiązała się między nami walka. Ale dość gadania! Jeśli chciałbym mielić ozorem, to zatrzymałbym się na pierwszej lepszej uczelni w byle którym mieście. Przybyłem do mistrza.
Łucznik skinął głową i dał znak dłonią. Jego wojownicy momentalnie wycofali się w cień pozostawiając dowódcę samego.
-Jedźcie dalej- rzekł łucznik również cofając się w gąszcz.- Ta droga zaprowadzi was do celu. Ja muszę pozostać na posterunku.
Ber'gon zasalutował dłonią.
-Dobrze jest w końcu pomówić z kimś, kto wypełnia swoje obowiązki- rzekł i dźgnął konia piętami ruszając dalej wąską ścieżką.
Pozostali Najemnicy ruszyli za nimi wyraźnie się rozluźniając. Zagrożenie już minęło. Po kilku minutach jazdy konni dotarli do obszernej polany, która okazała się zaledwie przedpolem znacznie większej. Tam właśnie zebrano wszystkie namioty, ludzi, konie i zapasy. Cały obóz wydawał się tylko chaotycznym skupiskiem różnego rodzaju namiotów, ale w rzeczywistości było to tylko złudzenie. Wszystko było ustawione tak, aby stanowić swoistą obronę w przypadku niespodziewanego ataku. Chociaż Ber'gon nie sądził, by w położeniu jakim znajdowała się armia Amusa nazwano by jakikolwiek atak nieprzewidzianym. Uważnie przyglądał się każdemu szczegółowi i był niemal pewny, że beczki z wodą dla koni ustawiono tak, by w jakiś sposób przydały się podczas obrony.
W końcu konni zatrzymali się przed pierwszym większym skupiskiem namiotów otoczonych wałem ziemnym. Najemnicy wiercili się niespokojnie w siodłach czując na sobie spojrzenia żołnierzy zamieszkujących obóz.
-A więc jesteśmy na miejscu- rzekł Ber'gon kiwając głową.- Tak jak sobie życzyłeś wodzu, tak jak sobie życzyłeś.

Po obozie zaraz rozniosła się wieść o przybyciu niespodziewanych gości i sojuszników. Ludzie poczęli się jednak zastanawiać, kto przewodzi Najemnikami. Gdy jednak dowiedzieli się, że Grave jednak nie wrócił wszystkich ogarnęło rozczarowanie. Sądzili, że wraz z nim pośród poddanych ponownie pojawi się książę, który stał się swoistym symbolem całego Królestwa Kardii. Wszyscy ludzie jego popierający zaczęli uważać go za męczennika od razu po zasadzce na gościńcu. Jednak kiedy gruchnęła wieść, że książę jednak przeżył bitwę wszystkich ogarnęła niespotykana radość. Tak oto ten, którego już okrzyknięto bohaterem królestwa ponownie miał ich poprowadzić. Jednak odkąd pojawiły się wieść o domniemanym powrocie dziedzica tronu nic się nie wydarzyło. Zaczęto przypuszczać, że wieści, które wstrząsały Królestwem były jedynie plotkami wyssanymi z palca. Zaraz jednak pojawiły się wieści o tym, iż król Augustus I wysyła niewielkie oddziały konnych na zachód, gdzie ponoć miał pojawić się Aaron Rives i jego towarzysze. I tak oto nadzieja narodziła się na nowo i teraz każdy czekał tylko na to, by się wreszcie spełniła. Prefekt Albert z Montegi wysłał również liczne zwiady za wschód i podobno kontaktował się nawet z magami jednak ci zaprzeczali, jakoby dostali jakiekolwiek informacji o Luxie. Dodawali jednak, że jeżeli mag żyje na pewno stara się ukryć przed Arcyrusem, który wykryłby jakikolwiek teleport na większą skalę. Czarny Mag uważnie śledził wszelkie sygnały magicznych przeskoków i teraz nawet czarodzieje prowadzeni przez arcymagów nie mogli bezpiecznie stosować teleportacji obawiając się namierzenia. Szybko więc rozwiano mit o tym, że książę pewnego dnia pojawi się znikąd w środku obozu swych wiernych wojsk, aby poprowadzić ich ku zwycięstwu i ostatecznemu zwalczeniu tyrana zasiadającego na tronie.
Jednak przywódcy armii buntowników nie rozmyślali nawet nad takimi ewentualnościami. Musieli zaplanować kroki i przede wszystkim zrobić to szybko, bo Mornehra już ogłosił każdego, kto choćby uraczy dobrym słowem armię rebeliantów zdrajcą, a takich nakazał skazywać na śmierć. Ludzie bali się słowa władcy i armia nie posiadała sprzymierzeńców pośród gronia ludzi choćby w niewielkim stopniu posłusznych królowi. Lordowie przysięgli wierność nowemu władcy, chociaż nie podobała im się jego ogromna władza, której tak na dobrą sprawę nikt nie miał prawa, ani możliwości się sprzeciwiać. Teraz jedynie pośród zbrojnych zastępów dowodzonych przez mistrza Amusa ludzie mogli jawnie przeciwstawiać się królowi. Oczywiście nie było ich wielu i właśnie to mistrz Zakonu Słońca chciał jak najszybciej zmienić.
Wiele dni po bitwie na gościńcu zebrał rozproszone wojska i zebrał je właśnie w tym lesie z dala od czujnych obserwatorów króla-renegata. Teraz musiał tylko kontynuować dzieło, które rozpoczął jeszcze nim osiedlił się w cieniu drzew. Miał zamiar spotkać się z lordami i spróbować przekonać ich do słuszności swego protestu. Wtedy, gdyby zyskał ich poparcie, mógł zdziałać bardzo wiele. Najpierw jednak musiał doprowadzić do takiego spotkania, a to już było wielkim problemem biorąc pod uwagę to, że szpiedzy Mornehry przez całą dobę obserwowali wszystkich lordów, by ci nie zdradzili swego pana. Jednak ludzie Amusa dobrze znali się nawet na działaniach wywiadowczych, bo Zakon miał tą komórkę niezwykle dobrze rozwiniętą. Mistrz był pewny, że większość lordów dowiedziała się o organizowanym spotkaniu. Jednak oni wciąż nie wiedzieli gdzie ma odbyć się narada, ale Amus musiał podjąć środki ostrożności. Teraz trzeba było dać im czas na zastanowienie się, a potem dopiero wysłać gońców po odpowiedź. Mistrz miał nadzieję, że wszystko obejdzie się bez zgrzytów. W końcu łatwo dało się wyczuć niezadowolenie lordów z panującego obecnie stanu rzeczy. Oczywiście najbliżsi sojusznicy Mornehry otwarcie go popierali, więc z nimi Amus nawet nie miał zamiaru nawiązywać kontaktu. Teraz pozostało mu tylko czekać i modlić się o to, by żaden z lordów nie zdradził.
Mijały dni i dało się wyraźnie odczuć znużenie żołnierzy stłoczonych w niewielkim lesie pośród szerokich pni drzew i rozłożystych konarów. Znużenie było niemal namacalne jednak naczelny dowódca wojsk wciąż nie podejmował decyzji co do następnych posunięć. Pośród wojowników zaczęły pojawiać się szepty, że wróg może w każdej chwili najść ich w tym lesie i wybić co do nogi tym razem nie zostawiając przy życiu absolutnie nikogo. Taka ewentualność napawała przerażeniem samego Amusa przypominając mu o rozegranej niedawno bitwie na gościńcu. Mistrz sądził, że jest świadkiem ostatecznej klęski armii księcia jednak się mylił. Mimo wszystko obawiał się niespodziewanej napaści. W końcu postanowił ulec woli ludu. Ogłosi wieść, że armia wkrótce wyruszy, jednak na razie wciąż musiała czekać. Żołnierze odczuli ulgę, ale już następnego dnia ponownie zaczęli głośno protestować przeciwko przedłużającym się oczekiwaniom.
W końcu jednak coś musiało się zmienić i tak stało się również tym razem. Pojawiły się nowe wieści.

Mistrz Amus już któryś raz tego samego dnia studiował mapę Królestwa Kardii planując dalsze posunięcia swojej armii. Zarówno on, jak i jego doradcy, czy nawet szeregowi żołnierze wiedzieli, że teraz każdy kierunek może okazać się zły, bo zewsząd otaczała ich wroga ziemia, na której nierozważny krok mógł jednocześnie stać się ostatnim. Amus za wszelką cenę chciał znaleźć rozwiązanie, jednak te wciąż pozostawało odległe. Długo ślęczał nad mapami w swoim niewielkim namiocie wpatrując się w linie, litery i symbole misternie naniesione na stary papier. Teraz to wszystko wydawało się tak ogromne i niepojęte. Każda prowincja była zaledwie kroplą w morzu Królewskich ziem, ale rzeczywistość prezentowała się odmiennie. Dzielnice rządzone przez lordów wydawały się ogromny. Mistrz bał się, że w każdej może czekać na nich zmobilizowana armia gotowa do boju jednak rozsądek podpowiadał mu, że żaden z lordów nie posiada na tyle wielkiej władzy, by dokonać tak błyskawicznej mobilizacji.
Mistrz drgnął nagle poruszając się na fotelu. Powoli potarł czoło zastanawiając się, w jaki w ogóle sposób znalazł się w miękkim siedzisku. Rozejrzał się po namiocie, ale mrok skutecznie utrudniał widzenie. ,,Zasnąłem”- pomyślał wstając i podchodząc do niewielkiej lampy oliwnej wiszącej przy suficie. Powoli przekręcił pokrętło wysuwając knot lampy i podpalił go. Zaraz wnętrze namiotu zalał przyjemny, ciepły blask. Mistrz westchnął i znów opadł na fotel, gdy nagle zafurkotała zasłona i do wnętrza wpadł żołnierz.
-Panie!- krzyknął ciężko dysząc.- Mamy złe wieści!
Amusowi zaparło dech. Nie wiedział dokładnie skąd, ale już wiedział, co żołnierz ma mu do przekazania. Poczuł się, niczym porażony paraliżem. Nie mógł nic powiedzieć, ani nawet się poruszyć. Siedział tylko wpatrując się tępo w wojownika.
-Nasi zwiadowcy donoszą- rzekł w końcu żołnierz opanowując oddech- że z południa zbliża się silna armia w barwach lorda Tergusa Grinta. Posiada on pod swoimi rozkazami oddziały z prowincji Kartden, z której do naszej kryjówki jest zaledwie kilka dni drogi. Nie przypuszczaliśmy, że lord może nam się przeciwstawić...
Ale mistrz doskonale to wiedział. Gdy wraz z doradcami obrał za kryjówkę ten właśnie las przyjrzał się uważnie wszystkim zagrożeniem mogącym pojawić się w każdej chwili. Przewidział nawet atak od strony lorda Grinta, ale nie sądził, by ten mógł zebrać dość wojska w dość krótkim czasie i do tego bez wiedzy szpiegów Zakonu. Okazało się jednak, że jakimś prawem tak się stało i teraz Amus został zmuszony do zareagowania.
-Dobrze- rzekł w końcu z trudem dźwigając się z fotela.- Idź żołnierzu, zwołaj naradę. Mają pojawić się wszyscy dowódcy...
Amus zwiesił głos.
-... i wezwij Ber'gona- dodał jeszcze nim gestem nakazał wojownikowi opuścić namiot.

Narada rozpoczęła się kilka minut później. Ber'gon przybył pierwszy do kwatery głównej i zastał tam jedynie mistrza Amusa pochylonego nad stołem gdzie rozłożony był plan okolicy.
-Witaj, mistrzu- rzekł Najemnik, ale zakonnik nawet nie odpowiedział wciąż pochylając się nad mapą. Podniósł z blatu niewielki rysik i naniósł nim kilka linii.
Nim Ber'gon zdołał spojrzeć na mapę do namiotu dowództwa wkroczyli pozostali przywódcy. Wszyscy byli w pełnym rynsztunku, jakby właśnie miała się odbyć ostatnia narada przed jakąś wielką, decydującą bitwą. Najemnik domyślał się, że mistrz nie zwołuje zgromadzenia tylko tak dla przyjemności, ale nie sądził, by u progu ich nowego domu stanął właśnie sam Mornehra na czele niepoliczonych wojowników.
-Witajcie, przyjaciele- rzekł w końcu Amus jednak wciąż nie odrywał wzroku od mapy.- Z południa nadchodzi armia lorda Tergusa Grinta, a my musimy się jej przeciwstawić.
-Czy to kpina, mistrzu?- zapytał ktoś z nowo przybyłych nim pojawiły się pierwsze szepty zaskoczenia.- Przecież doskonale wiesz, że Grint nie mógłby zebrać wojska bez naszej wiedzy. Utrzymuje zaledwie kilka stałych garnizonów w swojej dzielnicy, więc jakim prawem teraz nas atakuje. Poza tym skąd do diabła wie o naszej obecności tutaj. Nie sądzę, by kierował się tylko nielicznymi plotkami. W dodatku nie widzieliśmy żadnych jego szpiegów, czy zwiadowców. Na pewno dostrzeglibyśmy posunięcia mające na celu wykrycia naszej obecności. Bez urazy, mistrzu, ale to zwyczajnie jakaś kpina, albo absurd!
Amus rzucił na stół rysik i spojrzał na dowódcę, który właśnie wygłosił tak śmiałą mowę.
-Możesz nazywać to jak chcesz Leonie- rzekł nie ukrywając gniewu- ale ja nie zamierzam dopuścić, by ta armia weszła do lasu i bez walki zajęła nasz obóz. Przyjaciele, przejrzyjcie na oczy! Ich obecność to fakt i tego nie da się ukryć. Cóż z tego, że ich liczba przekracza nasze statystyczne wyliczenia? Cóż z tego, że nie dowiedzieliśmy się o mobilizacji? Powtarzam pytanie: cóż z tego?! Wróg jest tuż tuż, a my wciąż się zastanawiamy jakim prawem to wszystko się stało? To jest dopiero kpina i absurd.
Dowódcy poczęli powoli kiwać głowami przypatrując się wykrzywionej złością twarzy mistrza Amusa.
-Rozumiemy twoje słowa, mistrzu- odezwał się w końcu inny kapitan.- Co jednak zamierzasz uczynić? To ty dowodzisz naszą armią i do ciebie należy decyzja. Z nami ją możesz tylko rozważyć. Więc co proponujesz?
Amus w końcu odetchnął i uspokoił nerwy. Spojrzał po twarzach swych podkomendnych i wzruszył ramionami.
-Nie mamy zbyt wielu wyjść- oznajmił ze smutkiem.- Rozpoczniemy mobilizację wojsk. Niech każdy batalion szykuje się do bitwy. My musimy mieć tylko nadzieję, że do niej nie dojdzie. Sam wyruszę ze zwiadowcami, by sprawdzić kto tak na prawdę na nas maszeruję. Mimo wszystko nie wierzę, by Grint tak szybko zdołał zebrać wojowników do kupy i uderzyć na nas. Wierzę za to statystykom, które całkowicie niwelują zagrożenie z jego strony. Cóż więc nam pozostaje? Musimy poznać szczegóły i jednocześnie być gotowi na najgorsze. Poza tym... przygotować tabory wozowe. I tak nie możemy zostawać tu już dłużej, bez znaczenia, jak potoczy się ta sprawa.
Dowódcy pokiwali głowami cicho wymieniając między sobą uwagi. Amus dostrzegł, że tylko Ber'gon stoi z założonymi rękami czekając na werdykt głównodowodzącego. Mistrz skinął na Najemnika.
-Chcę, byś ruszył ze mną na zwiad- rzekł, gdy Ber'gon się zbliżył.- Weź kilku swoich ludzi i staw się tutaj jak najszybciej się da. Wyruszamy od razu. Wyprawa nie potrwa długo i miejmy nadzieję, że potoczy się po naszej misji.
-Jasne- odparł Ber'gon kiwając głową.- Wrócę nim zdążysz mrugnąć, mistrzu.

Zwiad wyruszył nim jeszcze poszczególnie dowódcy przekazali wieści oficerom niższego szczebla. Nikt nie zwracał uwagi na czterech konnych ruszających ku granicy lasu. Czarne płaszcze spowijały ich szczelnie. Jeden ze zwiadowców miał zarzucony na głowę kaptur. Żołnierze zajmowali się swoimi sprawami sądząc, że to po prostu kolejni szpiedzy jechali na jakąś długą misję. Nie mieli pojęcia, że jednym z nich jest ich główny dowódca.
Czterej konni opuścili obóz i skierowali się ku granicy lasu. Stamtąd mieli udać się na południe, skąd ponoć maszerowała armia Tergusa Grinta. Szybko dostali się między drzewa i minęli straże, które przepuściły ich nie zadając nawet jednego pytania. Nikt nie spostrzegł, że ich naczelny dowódca opuszcza obóz chociaż bitwa wydawała się zbliżać wielkimi krokami. Zwiadowcy wyjechali z lasu i skierowali się w stronę widocznej w oddali ruchomej plamy. Szeregi wciąż się przemieszczały kiwając leniwie na boki niczym kłosy pszenicy podczas żniw.
Konni zatrzymali się na niewielkim wzgórzu nie oddalonym za bardzo od lasu. Mistrz Amus w końcu zrzucił z głowy kaptur. Jego twarz zdobił posępny wyraz przygnębienie, bo oto zakonnik rozpoznał barwy lorda Grinta. Sięgnął za pas i wydobył zza niego niewielką lunetę. Szybkim ruchem rozsunął ją i przystawił do oka.
-Rzeczywiście- rzekł wzdychając.- Teraz jestem pewny, że prowadzi ich Grint. Widać jego barwy w centrum pochodu. Skąd ma tylu ludzi, nie jestem w stanie się nawet domyślić. Ściąganie ich z innych prowincji zajęłoby mu wiele dni w dodatku naraziłby się na konflikt z innymi lordami. Chyba, że ci poparliby go jako sojusznika, ale wtedy na pewno pośród wojsk pojawiłyby się i ich sztandary.
Amus pokręcił głową zerkając na Ber'gona.
-Co sądzisz, Najemniku?
-Co ja sądzę?- zdziwił się Ber'gon niechętnie spoglądając w stronę maszerującej w oddali armii.- Nie wiem, po co ci moja opinia, mistrzu, ale skoro chcesz ją znać... myślę, że musimy podejść bliżej. Stąd nic nie da się dostrzec.
Zakonnik tylko w milczeniu pokiwał głową.
-Tavius- zawołał Ber'gon szturchając jednego ze swoich ludzi.- Jedź przodem. Sprawdź, czy ktoś od nich nie będzie się tu kręcił. Jeżeli spostrzeżesz choćby samotnego wędrowca wracaj do nas i o wszystkim mów. Nie możemy sobie pozwolić na indywidualne wypady.
-Oczywiście- stwierdził rzeczowo Tavius i popędzając wierzchowca ruszył w stronę kolejnego wzgórza, które właśnie mijała awangarda wojsk Grinta.
Pozostali ruszyli w niewielkim odstępie za samotnym zwiadowcą uważnie rozglądając się na boki. Wszyscy doskonale wiedzieli, że zagrożenie może pojawić się znikąd. Tak samo, jak i pojawił się sam lord Grint ze swymi sługami. Amus wciąż nie mógł zrozumieć, jakim prawem tak liczna armia zdołała zebrać mu się pod okiem. Teraz jednak nie miał czasu, by roztrząsać tą kwestię, bo Tavius zatrzymał się nagle i gestem dał znać, by Ber'gon również wstrzymał pochód. Najemnik zrobił to niezwłocznie kierując mistrza i Garma w stronę mniej otwartej przestrzeni. Wciąż jednak szedł tak, aby nie gubić z oczu Taviusa, który zeskoczył z siodła i pochylił się nisko spoglądając w dal.
-Wypatrzył coś?- zapytał Amus dostrzegając napięcie w ruchach obserwatora.
-Nie wiem.- Ber'gon wzruszył ramionami.- Nie jestem Grave'em, żeby znać każdy gest swoich ludzi. Na pewno jednak dzieje się coś nieprzewidzianego.
Kompania przez chwilę stała w milczeniu kryjąc się pośród krzewów. Tavius w końcu pociągnął konia w stronę pozostałych.
-Widziałem zwiad- rzekł zbliżając się do Ber'gona.- Ośmiu luda, czyli dwa razy więcej niż nas. W dodatku jadą w naszym kierunku. Nie sądzę, byśmy zdołali im umknąć, a na pewno się nie ukryjemy. Moim zdaniem trzeba przyjąć potyczkę.
-W końcu- wtrącił Garm delikatnie muskając palcami rękojeść szabli.
Ber'gon spojrzał na Amusa, ale ten tylko wzruszył ramionami.
-Cóż mam powiedzieć?- zapytał zaskoczony.- Jeżeli trzeba przyjąć walkę nie ma się co zastanawiać.
-Mistrzu tu chodzi o ciebie i ty dobrze to wiesz- odparł Ber'gon.- Ty dowodzisz naszymi wojskami i gdy zginiesz zwyczajnie stracimy przywódcę. Do tego dopuścić nie możemy. W dodatku nawet nie podeszliśmy wystarczająco blisko pozycji wroga. Nie wiem, czy warto ryzykować.
-Ja również, Ber'gonie- powiedział mistrz spoglądając w stronę wzgórza, zza którego za chwilę powinni wyłonić się zwiadowcy armii nieprzyjaciela. I w końcu się pojawili. Najpierw dało się dostrzec długie włócznie, potem żelazne hełmy, a wreszcie tarcze przewieszone przez plecy i miecze u pasów.
-Więc nie mamy już wyboru- sapnął Tavius.- Bierzemy się za nich.
-Tak...- Ber'gon zamyślił się analizując wszystkie możliwości.- Pierwsi rzucą się do szarży ci kopijnicy. Będą chcieli nas sprzątnąć zanim wywiąże się jakakolwiek potyczka. Wycofamy się więc w krzaki, jak już będą dość blisko. Tam konie się nie dostaną w pełnym galopie. Garm, potem będzie twoja kolej. Ruszysz od strony flanki i zaatakujesz tych czterech. Nim zareagują odruchowo się cofnął, a to da nam szanse. Potem zostanie jeszcze jedna czwórka. Proste?
-Jak zawsze- roześmiał się Garm.
-Doskonale.- Ber'gon spojrzał na mistrza, ale ten nie zdradzał objaw jakiegokolwiek strachu, czy zwątpienia.- Przygotować się.
Ber'gon ledwo skończył mówić, gdy kopijnicy wystrzelili niczym z bicza mknąc w stronę intruzów. Długie lance zaświeciły w blasku jesiennego słońca. Drzewce powoli pochyliły się kierując żelazne groty ku wrogowi.
-Cofać się!- zawołał Ber'gon nakazując wierzchowcowi by zagłębił się w gęste zarośla. Konie parskały i prychały, ale posłusznie wykonały rozkaz. Szarżując kawalerzyści zwietrzyli podstęp i zwolnili tempo w końcu całkiem się zatrzymując.
-Nici z zasadzki- stwierdził krótko Amus w końcu dobywając miecza.
-Trudno- westchnął Ber'gon.- Jedziemy na nich zanim połączą się z pozostałymi. Teraz!
I rzucił się w stronę przeciwników. Klinga zgrzytnęła wysuwając się z pochwy. Wiatr wył w uszach gdy koń przyspieszał do cwału. Kopyta dudniły na twardym gruncie pozostawiając głębokie ślady. Słońce podkreślało wspaniałe mięśnie zwierzęcia nadając mu wyglądu jakiegoś pradawnego bóstwa.
Kopijnicy zaskoczeni nagłym kontratakiem poczęli się cofać. Zaraz jednak zrezygnowali, bo dostrzegli, że wróg jest zbyt blisko. Nastawili tylko lance i czekali. Ich sojusznicy ruszyli w sukurs kamratom, ale było już za późno. Ber'gon zwolnił znacznie pozwalając wyprzedzić się Garmowi, który runął na wroga od flanki. Długie drzewce były zbyt wolne, by przeciwstawić się szabli Najemnika. Trysnęła krew, gdy głownia przecinając kolczugę zagłębiła się w ciało. Zaraz do potyczki podłączył się Ber'gon wbijając się między dwóch wrogów. Korzystając z zaskoczenia ciął błyskawicznie powalając obu. Ostatniego wykończył mistrz Amus dosłownie zwalając go z siodła potężnym pchnięciem. Wtem do ataku ruszyli kolejni. Czarne płaszcze rozwiały się ukazując szaty i srebrne napierśniki. Zakotłowało się gdy dwie kolumny ponownie zwarły się w boju. Ber'gon ześliznął się z wierzchowca chcąc zwalić przeciwnika z siodła, ale ten wykonał szybki manewr unikając ataku. Nie dostrzegł jednak, że tuż za nim pojawił się Tavius tnąc potężnie w plecy. Mężczyzna runął na plecy z rozpłatanymi plecami. Ber'gon ruszył biegiem w stronę kolejnego wroga, który ścierał się właśnie z mistrzem Amusem. Wojownik już kilkakrotnie ukazał swoje doskonałe obycie z bronią. Jednak teraz osaczony nie miał innego wyjścia, jak się cofnąć. Odbił ostrze Ber'gona i kopnął go jednocześnie zeskakując na ziemię. Naparł na siwego Najemnika nieustannie tnąc, rąbiąc i pchając. Mistrz Amus zaraz jednak podłączył się do potyczki jednak w szarży znacznie chybił celu, bo jego przeciwnik w ostatniej chwili uchylił się przed cięciem.
Ber'gon rozejrzał się, by rozeznać się w sytuacji i dostrzegł, że wszyscy pozostali przy życiu wojownicy poddali się. Tylko ten jeden, który tak skutecznie dawał bronił się całkowicie osamotniony wciąż nie porzucał broni. Teraz jednak stał bez ruchu jakby zaskoczony rozwojem sytuacji. Teraz dopiero siwy Najemnik mógł mu się lepiej przyjrzeć. Żołnierz był odziany w lśniącą zbroję, a na głowie miał hełm. Spod pancerza wystawały skrawki błękitnej tuniki.
Ber'gon zadrżał zdając sobie nagle sprawę, czyje barwy nosił ów mężczyzna.
-Do diabła- syknął tylko widząc, że Tavius i Garm również wymieniają zaskoczone spojrzenia.
-A więc tak!- zawołał otoczony wojownik opuszczając miecz.- Niezbadane są ścieżki, jakie wytyczają nam Niebiosa, drodzy przyjaciele. Tak oto spotykamy się walcząc ze sobą.
Mężczyzna powolnym ruchem zdjął hełm. Ber'gon aż sapnął zaskoczony, bo dostrzegł uśmiechniętą twarz Merena.
-Do diabła!- zawołał rozglądając się wokoło.- Wyrżnęliśmy cały twój oddział nie mów mi, że...
-Nie było ze mną Leonarda- wyjaśnił Meren chowając miecz do pochwy.- Został pośród wojsk.
-Wojsk?- wtrącił się w końcu Amus.- Co to w ogóle za armia?
Ale Meren już go nie słuchał. Rzucił się na Ber'gona i objął go poklepując po plecach. Zaraz do ogólnej radości przyłączyli się Tavius i Garm. Tylko mistrz Amus siedział sztywno w siodle przyglądając się witającym kamratom.
-Wiedziałem, że skądś znam tą zbroję- rzekł Ber'gon mierząc wzrokiem Merena.- I jeszcze do tego ten miecz... aż dziw, że cię od razu nie poznałem.
-Nie frasuj się, Ber'gonie- odparł Meren.- Sam przecież walczyłem z wami, jak z wrogami, chociaż niczym nie kryliście swojej tożsamości. Niestety jednak niepotrzebnie doszło do tego starcia, ale sami je sprowokowaliśmy. Gdybym powstrzymał moich wojowników... oni sami rwali się do bitwy, a ja byłem pewny, że jesteście ludźmi Mornehry. Teraz zginęło siedmiu moich i muszę zdać o tym raport naszemu nowemu dowódcy.
-Właśnie!- ponownie wtrącił się Amus.- Kto wami dowodzi i jakie macie cel? Jesteście na ziemiach władanych przez Zakon Słońca.
-Tak mówisz... kimkolwiek jesteś?- zapytał Meren.- Wybacz, ale w żadnej z wiosek nie napotkaliśmy poborców podatkowych działających w imię księcia. Wszyscy pochodzili od Mornehry.
-Od Mornehry?- zdziwił się Tavius.- Przecież w Królestwie od lat to lordowie ściągają podatki w wiosek i potem sami płacą królowi. Coś jest nie tak.
-Dokładnie.- Meren energicznie pokiwał głową.- Król postanowił podwójnie się wzbogacić zabierając nie tylko lordom, ale i ludowi, który przez to cierpi podwójnie. Przeszedłem prawie pół kraju z tą armią i wiem, jak ludzie reagują na choćby wspomnienie o nowym królu. Sami doskonale powinniście to rozumieć. Przecież nie uzbieralibyśmy tyle wojska z jednej tylko prowincji. Maszerujemy pod sztandarami lorda Grinta, bo on jako jedyny zgodził się nam przewodzić.
Amus odetchnął z ulgą.
-Myśleliśmy, że nas zdradził- szepnął.- To byłoby wielkim szokiem, bo Targus Grint od lat wspierał księcia Rivesa.
-Teraz również zamierza go wesprzeć. Po to właśnie przybyliśmy tu z wojskiem. Szukaliśmy kogokolwiek, kto mógłby powiedzieć nam coś o położeniu waszej armii. Słyszeliśmy tylko plotki, ale te kierowały nas w dwa, różne miejsca. Postanowiliśmy sprawdzić najpierw to. I najwyraźniej dobrze wybraliśmy.
-Doskonale- odrzekł Amus.- Teraz nasze siły zwiększą się niemal dwukrotnie. Możemy śmiało rozpocząć ofensywę na ziemię Mornehry.
Meren tylko wzruszył ramionami.
-Możliwe- odparł krótko spoglądając w stronę z każdą chwilą zbliżającej się armii.- Jednak lord Grint ma zupełnie inny plan. Pośrednio zbiega się on z twoją ideą... panie. Powinieneś być zainteresowany.

Nie minął dzień, gdy wojska obu armii były gotowe do ponownego wymarszu. Mimo wspólnego celu i idei wciąż pozostał podział. Dwaj głównodowodzący kontaktowali się zazwyczaj przez gońców, a w ostateczności spotykali i omawiali najważniejsze kwestie przekazując później wynik debaty swoim doradcom i dowódcom. Wymarsz poszedł bardzo sprawnie i w przeciągu niespełna godziny żołnierze mistrza Amusa ustawili się w szyku gotowi do drogi. Dwie armie wyruszyły dwie godziny później, gdy słońce zniżało się już ku horyzontowi. Dowódcy nie prowadzili jednak na północ i najbliższą twierdzę pozostającą pod rozkazami króla Augustusa I, ale w zupełnie przeciwnym kierunku. Nikt jednak nie wiedział, dlaczego głównodowodzący zdecydowali się na taki manewr. Wszyscy jawnie okazywali swą wielką chęć ponownego stawienia się nowemu wrogowi i odpłacenia mu za wszystkie krzywdy oraz wielką porażkę, jaką doznali na gościńcu prowadzącym do stolicy. Jednak okazało się, że do bitwy prędko nie dojdzie. Armia z każdym krokiem oddalała się co raz bardziej na południowy zachód.
Na noc zatrzymali się w prowincji Kartden, gdzie należycie ugościł ich sam lord Grint, który mimo wyruszenia na wojnę wciąż był tu panem. Pozostawił na swych ziemiach silny garnizon, by w razie napaści ze strony króla mógł się bronić. Tego jednak lord wcale nie wymagał od swoich poddanych. Pozwolił im poddać się władcy, gdyż przywódca, za którego przelewaliby krew będzie daleko poza terenem działań zbrojnych.
Noc minęła szybko, bo wycieńczeni żołnierze potrzebowali dużo snu. Następny dzień wymagał od nich równie dużo wysiłku, co poprzedni. Wojska maszerowały wciąż tą samą drogą znacznie forsując tempo.
Podczas wędrówki do mistrza Amusa dotarli gońcy – których przekierował tu zostawiony w lesie niewielki garnizon – informując dowódcę o sukcesie misji prefekta Alberta. Zakonnik z Montegi zdołał zebrać wojska niemal ze wszystkich komandorii w kraju i teraz przygotowywał się do drogi powrotnej. Jego doborowa armia miała dołączyć do Amusa w lesie. Mistrz wysłał jednak gońców z nowymi wieściami mając jedynie nadzieję, że prefekt dowie się o wszystkim wystarczająco szybko. Teraz, gdy wojska buntowników miały zapewnioną pomoc ciężkozbrojnej kawalerii Zakonu wszyscy poczuli się pewniej, chociaż wsparcie wciąż było daleko. Wieść gruchnęła jednak pośród maszerujących kolumn niczym grom i zaraz w niebo wzbiły się radosne pieści, które brzmiały aż do zapadnięcia zmroku.

Ber'gon powoli lawirował pośród rozstawionych w ścisku namiotów starając się nie deptać leżących na ziemi rzeczy. W ciemnościach jednak nie zawsze mu się to udawało. W końcu jednak dotarł do celu i odetchnął z ulgą widząc blask pochodni oświetlający wejście do namiotu mistrza Amusa. Nie czuwali tu jednak żadni strażnicy, co nieco zaskoczyło Najemnika jednak zaraz domyślił się, że mistrz zwolnił ich ze służby, by zaznali chociaż trochę odpoczynku. Ber'gon powoli rozchylił zasłonę i wszedł do środka.
-Witaj- rzekł Amus wstając z fotela.- Nie sądziłem, że pojawisz się tak szybko.
Mistrz podszedł do niewielkiego stolika i nalał wina do dwóch pucharów. Ber'gon skinął głową biorąc jeden z kielichów.
-Dlaczego mnie wezwałeś, mistrzu?- zapytał upijając łyk orzeźwiającego trunku.
-Ty tak od razu o polityce- sapnął Amus.- Wiesz, że nie mogę nawet z nikim normalnie porozmawiać choćby przez chwilę. Każdy mówi tylko o tym, co ma nadejść. Myślałem, że będziesz taki, jak Grave, który zawsze miał coś mądrego do powiedzenia, ale i zarazem takiego prostego.
-Nie jestem Grave'em- westchnął Ber'gon z irytacją.- Jego nikt nie potrafi zastąpić.
-Nie jesteś?- zdziwił się zakonnik.- Przecież przewodzisz Najemnikami. Myślałem, że to może robić jedynie wódz.
-Bo to prawda, ale ja tu jestem tylko na zastępstwo. Wolałbym jednak, abyśmy zostali przy tych politycznych tematach.
Mistrz roześmiał się.
-Wciąż da się w tobie dojrzeć dawnego żołnierza, Ber'gonie- rzekł kiwając głową.- A to dlatego, że wciąż nim jesteś. Wciąż służysz Królestwu.
-Mylisz się- syknął Najemnik przez zaciśnięte zęby.- Przyłączając się do twojej krucjaty służę jedynie Grave'owi. Królestwo porzuciłem już wiele lat temu. Gdy się to wszystko skończy – odejdziemy i lud o nas zapomni.
Amus pokiwał głową. Zapadła niezręczna cisza. Ber'gon mierzył mistrza ostrym spojrzeniem, ale ten go nie odwzajemniał.
-Dobrze- odezwał się w końcu.- Teraz możemy porozmawiać o polityce, Ber'gonie. Jak zapewne wiesz mam zamiar spotkać się z pozostałymi lordami i zjednać ich do nas. To musiałeś słyszeć, ale zapewne nic nie wiesz, kiedy to się tak właściwie stanie.
-Domyślam się, że wkrótce- odparł Najemnik na co Amus energicznie pokiwał głową.
-Wszystko rozstrzygnie się już jutro. Lord Grint dopilnował, by zjawili się wszyscy, którzy są po naszej stronie. Wiemy jednak, że mogą pojawić się zdrajcy. W tych czasach to żadna nowość, więc musimy podjąć wszelkie środki ostrożności. Nie sądzę, by podczas narady nagle pośród nas pojawił się Arcyrus, chociaż już nie raz dowodził, że potrafi dokonywać takich sztuczek. Zadbaliśmy jednak o to, żeby nie znał miejsca spotkania. Dlatego eliminujemy jakikolwiek zagrożenie z jego strony. Renegat Mornehra również nie przybędzie tam ze swoją armią ponieważ o tym już byśmy wiedzieli. Pozostają nam więc sami lordowie...
Amus urwał przypatrując się Ber'gonowi, jednak Najemnik jak zawsze zachował kamienny wyraz twarzy.
-Zbierzemy się w niewielkiej kaplicy, która znajduje się przy jednej z dróg- wyjaśnił Amus.- Chciałbym abyś był z nami, Ber'gonie. Obecność Najemników może zdusić w zarodku choćby chęć zdrady w wielu głowach. Wiem, że będzie tam również Meren i Leonard. Wasza pomoc może okazać się nieoceniona.
-Rozumiem- odparł Ber'gon.- Ale jeżeli zdrajcy nie zdradzą teraz, to zrobią to później. Wtedy sytuacja może być dużo trudniejsza niż obecnie.
-To prawda- zgodził się Amus.- Lecz nie mamy innego wyboru. Musimy zaryzykować. To jedyna szansa. Stracenie jej byłoby wielkim błędem.
Pon 13:45, 22 Lis 2010
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin