Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Miasto zagłady. Przedostatni rozdział. Puszka Pandory

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Miasto zagłady. Przedostatni rozdział. Puszka Pandory
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post Miasto zagłady. Przedostatni rozdział. Puszka Pandory
Jeśli ktoś chce to przeczytać, to prosiłbym o szczerą ocenę tekstu. Jest to przedostatni rozdział napisanej przeze mnie niedawno powieści. tekst jest dosyć długi, więc proszę o ocenienie chociażby 2-3 podrozdziałów.









Puszka Pandory


1

Szeryf podjął walkę z nielegalnie założonymi partiami miejskimi, ale szybko okazało się, że jego działania nie przynoszą żadnego skutku. Na początku nakazał zawiesić pracę obu obozów politycznych, a kiedy to nie pomogło aresztował kilku strajkujących. Po tym co zrobił Mark sytuacja w Berton zagęściła się, a na ulicach miasta doszło do zamieszek. W największych amerykańskich telewizjach huczało od informacji o problemie szeryfa. Burmistrz umywał od tego ręce, a Mark widząc, że został zdany sam na siebie wyjechał z miasta. Nie zostawił po sobie żadnego śladu ani wiadomości, w której wyjaśniłby dlaczego zniknął.
Czwartego czerwca dwutysięcznego dziesiątego roku słuch o Marku Rouxie zaginął na zawsze.
Ludzie mówią, że wyjechał z Ameryki, a inni powtarzają, iż dotarł na drugi koniec kraju, albo wygrzewa się na plaży na Florydzie.
Burmistrz miasta miał trudne zadanie, musiał wybrać trzeciego szeryfa, który pomógłby w rozwiązaniu spraw, które zawładnęły miastem. Wiedział, że potrzebuje silnego charakteru, człowieka odważnego. Długo nie mógł znaleźć odpowiedniej osoby na to stanowisko. W końcu swoją kandydaturę zgłosiła Caren Calvert.
Mieszkańcy Berton nie kryli zdziwienia, już prawie zapomnieli o żonie Normana, bo ta od dłuższego czasu nie pokazywała się na ulicy. Jej córka Martha również o niczym nie wiedziała. Caren powiedziała burmistrzowi, że otrząsnęła się po stracie męża i chce go pomścić. Sądziła, że służba miastu pomoże jej zapomnieć, liczyła, że nie będzie miała czasu zapłakać w swojej sypialni. Tego samego dnia schowała wszystkie zdjęcia Normana na strychu. Nie chciała ich oglądać, bo na widok ukochanego łzy cisnęły jej się do oczu. Nie chciała po raz kolejny popadać w rozpacz. Na brązowym, kartonowym pudle położyła małą fotografię przedstawiającą Normana, ją i małą Marthę.
Caren musnęła opuszkami palców stare zdjęcie i opuściła strych. Do ostatnich dni swojego życia tam nie zaglądała.

2

Po tygodniu od zniknięcia Marka Caren objęła stanowisko szeryfa Berton. Od tej chwili na jej barki spadły tony akt i kilkanaście niewyjaśnionych spraw, których nie rozwiązał Roux. Przez kilka pierwszych dni Caren nie przejęła się strajkującymi ugrupowaniami, po części dlatego, że w jednej z nich była jej córka, a częściowo dlatego, iż planowała najpierw zająć

się sprawą dziwnej śmierci szeryfa Jima i Rogera Sandersa, którzy zginęli w tych samych okolicznościach.
– Obu zabiła woda, tak przynajmniej twierdził patolog. Do tego Jim widział jak Roger konał, zeznawał, że – zerknęła w akta sprawy – Sanders roztopił się stojąc po pas w strumieniu Red. To dziwne, ale zgodne z prawdą. Wydaję mi się, że powinnam odwiedzić naszą rzeczkę i łazienkę Smithów. – mruknęła do siebie. Wetknęła ołówek za ucho i splotła dłonie. Czuła się niepewnie siedząc w biurze należącym niegdyś do jej poprzedników. – W prawdzie od śmierci Jima minęło już trochę czasu, ale jego duch nadal się tutaj unosi. Zapach jego perfum nadal roznosi się po gabinecie. – bąknęła mrużąc powieki.
Po kilku godzinach ciężkiej pracy udało jej się ustalić, że śmierć Jima mogła być wyłącznie nieszczęśliwym wypadkiem, a sprawa Rogera nadal była tajemnicą.
Bezpośrednią przyczyną śmierci Jima Smitha było poparzenie trzeciego stopnia obejmujące osiemdziesiąt procent ciała szeryfa. – napisała w raporcie.
–Sądzę, że te nowe bakterie mogę wykluczyć z kręgu podejrzanych. – szepnęła. Na dworze już się ściemniało. Dochodziła dwudziesta trzecia. W jej małym gabinecie majaczył blady blask lampki ustawionej na krańcu biurka. Caren siedziała z głową podpartą rękoma. Przez chwilę myślała, że zaśnie nad aktami, ale udało jej się wytrzymać prawie całą noc. Kiedy skończyła pisać raport wróciła do domu.

Następnego dnia udała się do laboratorium, w którym od rana krzątało się pięciu naukowców próbujących wymyślić sposób walki z nieznanymi bakteriami. Martha od kilku tygodni nie wracała na noc do domu i nie chodziła do szkoły. Caren nie mogła się tym teraz zająć, wiedziała również, że córka nigdy jej nie posłucha. Póki co chciała rozwiązać najważniejszą sprawę. Miała nadzieję, że naukowcy wiedzą już coś więcej o nowej bakterii, która kilka miesięcy temu zaatakowała miasto.
Przeszła przez jasny korytarz prowadzący do laboratorium, które wyposażono najlepszym sprzętem badawczym. Wszystko po to by jak najwięcej dowiedzieć się o nowej epidemii. Badacze zajmujący się sprawą również byli z najwyższej półki.
– Chciałabym rozmawiać z profesorem Benem Millerem. – powiedziała do portiera. Ten bez słowa wszedł do laboratorium. Po kilku minutach wyszedł w towarzystwie profesora.
– Porozmawiajmy na osobności. – rzuciła bezbarwnym tonem i spojrzała na portiera. Ten zrozumiał co Caren miała na myśli i poszedł w kierunku wyjścia z instytutu.
– Chciałabym się dowiedzieć co już wiecie na temat tego, czegoś? – zapytała bez owijania w bawełnę. Profesor założył ręce za plecami i odpowiedział:
– Mianowicie wirus rozwijający się w miejscowych wodach tak upodobał sobie panujące w Berton warunki, że nie przenosi się do żadnych innych zbiorników wodnych. Co ciekawe strumień Red, poza granicami miasta, jest całkowicie pozbawiony tych bakterii. – Caren zmarszczyła brwi, słuchała w skupieniu. Profesor Ben kontynuował. – Sądzę, że da się je zwalczyć. Obecnie wraz z moim zespołem pracujemy nad odpowiednim środkiem bakteriobójczym. Za około tydzień odtrutka będzie gotowa, ale nadal nie wiemy jak natura zareaguje na nasz specyfik. Jest bardzo silny. – dodał.
– Czyli jest szansa pozbycia się tego cholerstwa. – stwierdziła, a profesor kiwnął potaku-

jąco głową. Caren włożyła dłonie do kieszeni służbowej kurtki.
– Musimy jeszcze sprawdzić jak nasz specyfik zachowa się w stosunku do środowiska i samej wody. – rzucił Ben. Złożył ręce w wieżyczkę i kontynuował. – Jeśli testy uda się przeprowadzić, a ich wynik będzie zadowalający, pani pierwsza się o tym dowie. Potem wystarczy zgoda burmistrza miasta, będzie też konieczna ewakuacja mieszkańców, tak na wszelki wypadek.
– Dziękuję za informacje. Przepraszam, ale muszę już iść. – powiedziała spoglądając na zegarek. Była 11.30.

3

Nad Berton znowu pojawiło się słońce. Jego błogie promyki dawały ludziom nadzieję na lepsze jutro. Sądzili, że profesorom z instytutu badawczego uda się ustalić w jaki sposób zniszczyć bakterie. Wierzyli też, że Caren Calvert rozwiąże wszystkie sprawy jakie zaistniały w ostatnim czasie. Nowa szeryf również miała takie nadzieje, ale nie do końca ufała sobie i swoim zdolnościom śledczym.
Właściwie objęła to stanowisko po to by zapomnieć o mężu, którego od miesiąca uważano za zmarłego, podobnie Josha. Caren w końcu pogodziła się z tą myślą, co innego Martha, która nadal skrupulatnie przeszukiwała lasy ze swoimi kumplami.

Dwieście lat wcześniej Norman i Josh mieli się dobrze. Siedzieli spokojnie w swojej chałupie na uboczu miasta chylącego się ku upadkowi. Stare Berton było jak Imperium Rzymskie, które z czasem upadło z powodu nieudolnej władzy. Calvert i Davis zastanawiali się jak temu zaradzić i w jaki sposób powrócić do dwudziestego pierwszego wieku. Tęsknili za bliskimi.
– W mieście pewnie uznali nas za zmarłych. – bąknął Josh siedząc przy okrągłym stoliku naprzeciwko Normana wpatrzonego w okno wychodzące na ulicę.
– Chyba masz rację. – przyznał. – Cholerny Legion! Możesz mnie cmoknąć! – zawołał spoglądając w niebo. Josh podniósł wzrok na przyjaciela, który na chwilę stracił kontrolę nad sobą.
– Uspokój się! On tak chce mnie, nie ciebie. – wymamrotał strapiony. Normanowi odjęło mowę. Położył głowę na blacie brązowego stolika i zaszlochał. – Przestań, to w niczym nie pomoże. Musimy coś razem wymyślić. Mam coraz mniej czasu, czuję, że Legion już się szykuje do przejścia na emeryturę. – zażartował, ale Normanowi wcale nie było do śmiechu.
– Jak możesz żartować? Oba miasta upadają, a ty po prostu sobie z tego drwisz!? – zagrzmiał Norman podnosząc głowę. – Cholerny egoisto! – dodał, a później żałował swoich słów. Widząc skwaszoną minę Josha wymamrotał:
– Przepraszam, poniosło mnie. Sam wiesz jak jest.
– Nic się nie stało. Wszystko rozumiem. – szepnął. – Proszę, nie kłóćmy się, nie zostało nam wiele czasu. Może cztery, góra pięć dni i… – nie dokończyć zdania. Zupełnie jakby nie znał słowa koniec.
– Wiem. – przytaknął mu Norman, który dobrze wiedział co Josh ma na myśli. Poklepał

go w ramię. Chciał mu powiedzieć: wszystko będzie dobrze, ale nie sądził by go to pocieszyło. Wręcz przeciwnie, mogłoby to dobyć Josha, a tego nie chciał zrobić.
– Nie zamartwiaj się tym. Ja też umrę w tej zaplutej melinie! – krzyknął wodząc powoli wzrokiem po całym pomieszczeniu. Nie było tu nic prócz dwóch łóżek biurka, stolika i trzech krzeseł. Josh zerknął na niego i rozchmurzył się.
– Jakoś to będzie. Ważne żebyś ty chociaż spróbował się stąd wydostać. Będę ci w tym pomagał dopóki Legion mnie nie zabierze.
– Może uda nam się przed nim uciec? – zaproponował Norman. Josh pokręcił głową.
– On powiedział, że jak go nie zastąpię to do końca życia będę głuchy, ślepy i niemy. Co to za życie? Wolałbym się zabić niż być zdanym na czyjąś łaskę. – powiedział ze łzami w oczach. Norman świetnie rozumiał czego bał się jego przyjaciel.
– W takim razie, proszę, pomóż mi stąd uciec. – powiedział Norman. Josh po raz pierwszy od pewnego czasu uśmiechnął się.
– Jasne, że ci pomogę. Powiedz tylko jak. – rzucił. Tym razem Josh poklepał kumpla w ramię.
– Tego jeszcze nie wiem. Nie mam pomysłu jak dostać się do naszych czasów, wiem tylko, że zanim się tutaj znalazłem widziałem jakieś dziwne światło. Oślepiło mnie, a potem straciłem przytomność. Więcej nie pamiętam.
– Świetny pomysł! Być może w tym lesie jest jakiś portal, który się otworzył. To brzmi dziwnie, wiem, ale nie mam innego wyjaśnienia. – powiedział z zapałem zacierając ręce. Josh pragnął pomóc przyjacielowi, cieszył się, że to może się udać.
– Fakt, możesz mieć rację… – przyznał Norman, nie miał nic do dodania. Josh zamyślił się.
– Musimy przeszukać las. – powiedział. Przesunął dłoń po kancie blatu. Poczuł jakąś chropowatą powierzchnię pod palcami. Nachylił głowę, jego oczom ukazało się jakieś zdanie wyryte nożem, albo gwoździem.
– Droga wiedzie przez zieloną gęstwinę.
– Co takiego? – zdziwił się Norman.
– Ktoś tutaj napisał, że droga wiedzie przez zieloną gęstwinę. – powtórzył. Norman zastanowił się.
– Może to profesor Beniamin Franklin?! – ucieszył się Josh.
– Jeśli tak, to mamy odpowiedź na nasze pytania. Droga jest prosta. – przytaknął mu Norman i wstał z miejsca by przyjrzeć się napisom.

DROGA WIEDZIE PRZEZ ZIELONĄ GĘSTWINĘ.

4

Od rozmowy Caren z profesorem Benem Millerem minęły cztery dni. Szeryf Calvert czekała z rosnącą niecierpliwością na wyniki badań i plan, który naukowcy opracowali do walki z obcymi.
Piątego dnia w jej małym biurze zadzwonił telefon. Charakterystyczny przerywany

dźwięk postawił zamyśloną Caren na równe nogi.
– Halo! – warknęła. Po drugiej stronie usłyszała zdecydowany męski głos. To był Ben Miller.
– Witam. Mam nadzieję, że pani nie obudziłem. W prawdzie dopiero dochodzi szósta, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zadzwonić. – powiedział podekscytowany. Caren otworzyła szeroko oczy.
– Nie obudził mnie pan, właśnie pracowałam nad sprawą Rogera Sandersa, zresztą nieważne. O co chodzi? – zapytała z rosnącym zainteresowaniem. Głos w słuchawce zachrypł.
– Dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy o tej bakterii. Mianowicie jest to pewnego rodzaju wirus, który atakuje w najmniej spodziewanym momencie. Najpierw zaraża, a potem wybucha epidemia… – dodał.
– Chce pan powiedzieć, ż wszyscy jesteśmy zarażeni? – spytała z przerażeniem w głosie Caren. Profesor namyślił się chwilę, aż w końcu odpowiedział:
– Prawdopodobnie część mieszkańców jest zarażona, ale nie wszyscy. W celu powstrzymania choroby musimy przebadać ludzi, a potem dokonać selekcji.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– Ewakuujemy zdrowych, a chorych odizolujemy, aby bakterie przestały się rozprzestrzeniać. – powiedział cicho, jakby bał się reakcji Caren.
– Mam rozumieć, że podejmiecie się leczenia chorych?!
– Oczywiście, ale najpierw musimy opracować szczepionkę przeciwko tej bakterii. Mam jeszcze jedną wiadomość. Uznaliśmy, że pani pierwsza powinna o tym wiedzieć.
– O czym? – zapytała. W jej oczach zapłonęły ogniki zdradzające ogromne zaciekawienie. Wyglądała jakby zupełnie zapomniała o tym co przed minutą mówił profesor.
– Opracowaliśmy plan zniszczenia bakterii raz na zawsze…
– Brzmi interesująco! – przerwała Benowi Caren.
– Jedynym sposobem zagłady wirusa jest użycie substancji zamkniętych w ampułkach, które nazwaliśmy „jałowymi igłami”. Jest kilka wad tego środka. Niezbędna będzie ewakuacja mieszkańców i zamknięcie dróg wjazdowych i wyjazdowych z Berton. Kolejnym minusem jest fakt, że substancja z „jałowych igieł” w reakcji z zatrutą wodą wybucha przeradzając się w pożary. – powiedział Ben. – Otrzymaliśmy już zgodę prezydenta kraju na przeprowadzenie odtruwania. – dodał pośpiesznie.
– Burmistrz miasta o niczym nie wie? – spytała mimo woli.
– Nie, ale liczę, że dzisiaj odwiedzi nasz instytut i będziemy mogli go o wszystkim poinformować. Jutro napisze na ten temat lokalna prasa.
– Kiedy rozpoczynacie ewakuację i segregowanie ludzi? – zapytała.
– Najprawdopodobniej po jutrze.
– Czy miasto kiedykolwiek będzie mogło normalnie funkcjonować? To dla mnie ważne.
– Liczę, że tak, ale na budowę wszystkiego od podstaw trzeba czasu. Berton, po bombardowaniu „jałowymi igłami”, nigdy nie będzie takie samo. – przyznał ze smutkiem.
– Rozumiem. Dziękuję za informacje. Proszę do mnie zadzwonić zanim rozpoczniecie ewakuację, pomogę wam. – rzuciła bezbarwnym tonem.
– Naturalnie, dziękuję. Do zobaczenia jutro.
– Do zobaczenia. – szepnęła i odłożyła słuchawkę. Potoczyła niemrawym wzrokiem po niedużym pokoiku.
– To koniec. Boże dlaczego tak szybko?

5

Josh i Norman kilka godzin przeszukiwali pobliski las, jedyny w okolicy, który rozciągał się na kilkaset metrów kwadratowych. Przyjaciele myśleli, że uda im się odnaleźć przejście do zmierzchu, niestety słońce już chyliło się ku zachodowi.
– Norman ja już nie mogę! – zawołał Josh. Słaniał się na nogach, ledwie widział drogę przed sobą. Wszystko się rozmazywało, a cały świat wirował jak karuzela w wesołym miasteczku. Od tego wszystkiego zebrało mu się na wymioty.
– Co ci jest? – zaniepokoił się Norman. Podszedł bliżej przyjaciela, który padł na kolana. Calvert podbiegł do niego i podtrzymał go za ramię, próbował go podnieść na nogi, ale Josh był dość ciężki.
– Nie wiem. Kręci mi się w głowie, wszystko wiruje. – zaskrzeczał. Chwycił Normana za ramiona i zwiesił głowę. – Boli, wszystko.
– Połóż się na trawie, pod tym drzewem. – wskazał ręką majestatyczny dąb rosnący metr od nich. Norman przytargał Josha bliżej drzewa i opadł jego głowę o gruby pień.
– To legion. Już czas. – wymamrotał i chwycił Calverta za rękę. Uśmiechnął się do niego.
– Nie odpływaj, wytrzymasz jeszcze trochę. Sprowadzę pomoc! – krzyczał.
– Jest ze mną coraz gorzej, nie widzę cię. Straciłem cię oczu! – zawołał przerażony Josh. – Nie widzę nic! – zaszlochał. Zaczął wierzgać nogami i rękoma na oślep. Czuł się osaczony jak ptak złapany do czarnego worka.
– Uspokój się. – powiedział spokojnie Norman i próbował przytrzymać mu ręce. Udało się, Josh uspokoił się nieco. – Oddychaj głęboko. Musisz zachować spokój. – Josh posłuchał go.
– Jeśli już mam umrzeć, nie zostawiaj mnie. – powiedział dysząc ciężko.
– Oczywiście, że z tobą zostanę. Jeśli to się stanie… – przeciągał nie wiedząc co wypada mu powiedzieć. – Zapewnię ci godny pochówek. Nikt o tobie nie zapomni stary. Gwarantuję ci to.
– Dzięki. – rzucił jeszcze mocniej ściskając dłoń przyjaciela. – Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Proszę cię o jedno. Nie zaprzątaj sobie głowy moim pogrzebem. Jak umrę, zostaw mnie tutaj. Ktoś na pewno znajdzie moje ciało. – szeptał. Mówienie dłuższych zdań przychodziło mu coraz trudniej. Przypomniał sobie o tym co mówił mu we śnie Legion.
Utraciłem wzrok, teraz przyszedł czas na głos… – pomyślał. Zacisnął zęby czując ogromny ból w oczodołach. Zupełnie jakby ktoś wypalał mu oczy. Usłyszał cichy syk.
– Czuję, że za chwilę stracę głos. – wycharczał z ogromnym trudem. Norman spojrzał z politowaniem na twarz przyjaciela. Wyglądała o wiele starzej niż przed kilkoma godzinami. Jego oblicze przybrało złotego koloru w blasku zachodzącego słońca.
– Jestem z tobą przyjacielu. – zaszlochał. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, nie wiedział jak pocieszyć Josha.
– Dzięk… – wycharczał resztkami sił. Nagle poczuł, że nie mógł powiedzieć nic więcej. Zupełnie jakby wyczerpał limit słów, które był w stanie w życiu wypowiedzieć.
Norman zapłakał nad wrakiem człowieka, który niedawno się z nim przyjaźnił. Byli dla siebie jak bracia. Josh usłyszał szlochanie Normana. Nie mógł nic powiedzieć, jedyne co zrobił, to pokręcił przecząco głową.
– Ja wiem, że nie chcesz żebym płakał, ale nie mogę! – Josh podniósł rękę do jego czoła. Poczuł ciepło bijące od Normana. Przypomniał sobie jak go poznał, odświeżył w pamięci wszystkie lata ich przyjaźni, cieszył się, że w ostatniej minucie życia jest przy nim najlepszy kumpel. Radość była ostatnim pozytywnym uczuciem jakie poczuł.
Po chwili poczuł się jeszcze słabiej, aż w końcu stracił świadomość.
Zmarł.

6

Norman wiedział, że to już koniec. Ucałował przyjaciela w policzek i odszedł w stronę zachodzącego słońca. Przypomniał sobie słowa wyryte pod stołem w ich chacie:
Droga wiedzie przez zieloną gęstwinę.
Spojrzał przed siebie. Kilka metrów dalej rozciągała się piękna zarośnięta bujnie kwitnącymi drzewami. Na tle złotego słońca wyglądała jak pastelowy obraz. Norman instynktownie poszedł w kierunku tarczy bijącej po oczach oślepiającym blaskiem. Poczuł, że zatraca się w nicości, która pochłonęła jego ciało, a potem duszę.
Norman zniknął bez śladu. Już nigdy nie widziano go w „Starym Berton”. On wraz z Joshem zostawili po sobie pamiętniki i wspomnienia mieszkańców.

7

W mieście rozpoczęła się ewakuacja. Szeryf Caren Calvert chodziła wraz z kilkuosobową grupą policjantów od domu do domu, by sprawdzić czy wszyscy są przygotowani do opuszczenia Berton. Ludność zastosowała się do nakazu burmistrza i prezydenta Ameryki. Mieszkańcy mieli nadzieję, że ktoś poinformuje ich kiedy będą moli wrócić do miasta, ale nikt tego nie zrobił. Niektórzy sądzili, że po prostu zapomnieli, ale prawda była o wiele bardziej ponura.
Ludzie od samego rana opuszczali swoje domy zabierając ze sobą tyle ile zdołali udźwignąć, bądź zmieścić na przyczepach samochodowych. Ewakuacja przebiegała dość spokojnie i powoli. Marines, których zaangażowano do pomocy przy przesiedlaniu ludzi stanowili wsparcie dla opuszczających Berton mieszkańców.
Drake z trudem rozstał się ze swoim lokalem. Sądził, że uda mu się go odbudować jak tylko sytuacja się unormuje. Miał już kilka planów na rozkręcenie interesu i otwarcie sieci barów.
Szeryf Caren Calvert pragnęła wyjechać z miasta na zawsze. Jej córka pragnęła studiować w Nowym Jorku, więc tam miały się zatrzymać. Planowały to już od dawna, jeszcze przed zaginięciem Normana.

Każdy kto tego dnia opuszczał miasto był poddany krótkim badaniom na obecność wirusa. Lista zarażonych nie była długa. Znalazło się na niej zaledwie kilkanaście nazwisk. Naukowcy z instytutu odetchnęli z ulgą.
Dzięki tak małej liczbie chorych walka z bakteriami będzie znacznie prostsza. – sądził profesor Ben Miller. Jak się później okazało był osiemnastym na liście zarażonych. Nie Spodziewał się takiego obrotu sprawy. Musiał poddać się leczeniu. Ostatnim człowiekiem na liście był sam burmistrz miasta. Wszystkich chorych przewieziono do szpitala w Pecos – dwadzieścia mil od Berton.

Ewakuacja mieszkańców zakończyła się około godziny dziewiętnastej. W Berton zostało jeszcze tylko stu marines i dziesięciu policjantów na czele z Caren Calvert. Jej córka Martha czekała na nią na izbie przyjęć w Pecos, po ostatnich zamieszkach złamała nogę i pokaleczyła głowę. O dwudziestej trzydzieści wojsko i policja jeszcze raz przeszukały miasto, by sprawdzić czy nikt nie został w którymś z domów.
Kiedy wszystko było w porządku pojechali do Pecos. Godzinę później nad Berton pojawiły się helikoptery z których zrzucono „jałowe igły”. Pod osłoną nocy miasto zmieniło się w wielkie ognisko pośrodku ogromnej połaci lasu. Słup czarnego dymu wił się po niebie zmieniając się w obłoki. Tego wieczora wszyscy ludzie, wiodący niegdyś spokojne życie, siedzieli strapieni w swoich mieszkaniach zastępczych i szpitalach. Nagrania na żywo z płonącego Berton puszczała każda amerykańska telewizja.


Post został pochwalony 0 razy
Czw 22:28, 09 Gru 2010 Zobacz profil autora
Jagoda.Pomidora
Zaczątek legendy
Zaczątek legendy



Dołączył: 12 Lis 2010
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: kobieta

Post
Drogi Autorze, jak bardzo wnikliwą analizę chcesz uzyskać? Bo ja zawsze sprawdzam teksty tak samo. Kopia do Worda i mażę go milionami kolorków. Rozbieram na czynniki pierwsze. Przejrzałam znaczną część tego tekstu i nie wiem co dalej. Mogę go przeczytać i tylko ocenić, albo zrobić Ci betę. Ogólnie zasadę mam taką, że im lepiej opowiadanie jest napisane, tym więcej od niego wymagam. Dlatego to, co często pomijam, Tobie bym pokazała, bo sądząc po całości, wiem, że umiesz lepiej. Smile
Beta jest sprawdzeniem tekstu, wytknięciem błędów, ale zawiera też przemyślenia bety (bo beta to albo osoba sprawdzająca tekst, albo owe sprawdzenie) Do twojego opowiadania mam ich bardzo wiele, a większość to nie wytknięcie błędów, tylko proponowane przeze mnie zabiegi kosmetyczne. Jak bym miała to wszystko umieścić w komentarzu, to podejrzewam, że byłby dłuższy od twojej pracy. I mało czytelny.
Więc, Autorze, decyzje pozostawiam Tobie. Mogę albo strzelić ograniczony komentarz na forum, albo dać Ci w pełni opracowany tekst, z uwzględnieniem najmniejszych i najdrobniejszych uwag.
Pozdrawiam,
Jaga.


Post został pochwalony 0 razy
Pią 0:54, 10 Gru 2010 Zobacz profil autora
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Wiesz, może pomińmy przecinki, literówki i tym podobne detale. W swojej ocenie skup się na tym czy praca jest spójna i oczywiście zaproponuj zmiany. Chętnie je obejrzę.


Post został pochwalony 0 razy
Pią 16:39, 10 Gru 2010 Zobacz profil autora
Jagoda.Pomidora
Zaczątek legendy
Zaczątek legendy



Dołączył: 12 Lis 2010
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: kobieta

Post
Dobrze, chcesz ogólnie, będzie ogólnie.
1. Nie masz pojęcia, kiedy stawiać przecinki. Najmniejszego.
2. Nie masz bladego pojęcia, o czym piszesz:
Cytat:
– Mianowicie wirus rozwijający się w miejscowych wodach tak upodobał sobie panujące w Berton warunki, że nie przenosi się do żadnych innych zbiorników wodnych. Co ciekawe strumień Red, poza granicami miasta, jest całkowicie pozbawiony tych bakterii.

Cytat:
– Dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy o tej bakterii. Mianowicie jest to pewnego rodzaju wirus, który atakuje w najmniej spodziewanym momencie. Najpierw zaraża, a potem wybucha epidemia… – dodał.
To podstawowa wiedza z zakresu mikrobiologii: BAKTERIA TO NIE WIRUS! Nie zrobię ci wykładu, czym to się różni, po prostu zaufaj mojej wiedzy biologicznej. Ogólnie to, że nie masz pojęcia o zagrożeniach biologicznych, strasznie razi, przez co ten wątek jest nie prawdziwy, sztuczny i wręcz groteskowy.
Cytat:
Ewakuacja przebiegała dość spokojnie i powoli.
Widziałeś jakikolwiek film katastroficzny? Czy tam się coś dzieje dość spokojnie i powoli? Ludzie zawsze panikują. Zaczęli by wyjeżdżać, jak tylko się dowiedzieli o skażeniu. Może trochę dramatyzmu? Porozdzielaj rodziny, niech córka pani szeryf choruje. To brzmi nienaturalnie. Ewakuacja, nie przebiega spokojnie.
3. W twoim tekście jest sporo zaprzeczeń. Np. Burmistrz długo szuka kogoś na stanowisko szeryfa (od kiedy to burmistrz kogoś takiego szuka? Mieszkańcy danego okręgu sami go wybierają. Jest też wybierany wiceszeryf i to on obejmuje stanowisko "w razie, gdyby coś") a potem Caren już po tygodniu urzęduje.
Cytat:
Dwieście lat wcześniej Norman i Josh mieli się dobrze. Siedzieli spokojnie w swojej chałupie na uboczu miasta chylącego się ku upadkowi. Stare Berton było jak Imperium Rzymskie, które z czasem upadło z powodu nieudolnej władzy.
Oni są w przeszłości tak? I tam Berton upadło. To skąd się wzięło w przyszłości?
Cytat:
Piątego dnia w jej małym biurze zadzwonił telefon. Charakterystyczny przerywany dźwięk postawił zamyśloną Caren na równe nogi.
– Halo! – warknęła. Po drugiej stronie usłyszała zdecydowany męski głos. To był Ben Miller.
– Witam. Mam nadzieję, że pani nie obudziłem. W prawdzie dopiero dochodzi szósta, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zadzwonić.
Facet dzwoni do biura, kobita odbiera, a on pyta, czy jej nie obudził? DO BIURA? A Ty, jak zamawiasz pizze przez tel, to dzwonisz i pytasz, czy nie przeszkadzasz? Może ktoś ma akurat przerwę...
4. Dużo jest takich błędów... ja wiem? No, głupich po prostu.
Cytat:
– Zapewnię ci godny pochówek. Nikt o tobie nie zapomni stary. Gwarantuję ci to.
– Dzięki. – rzucił jeszcze mocniej ściskając dłoń przyjaciela. – Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
Co by zrobił? Może umarł? A jego kumpel i tak nie zadbał o pochówek, tylko go w lesie zostawił.
Cytat:
Norman spojrzał z politowaniem na twarz przyjaciela.
Z politowaniem to patrzysz na 12-latka, który pyta, czy mu kupisz fajki. Albo na Galerianki. Nie na kumpla, który ma umrzeć.
Cytat:
Po chwili poczuł się jeszcze słabiej, aż w końcu stracił świadomość.
Może przytomność?
Cytat:
Wręcz przeciwnie, mogłoby to dobyć Josha, a tego nie chciał zrobić.
Dobić. Chociaż twoje zdanie tez mi się podobało. Dobywanie Josha musiało by być... no, no dozwolone od lat 18. Wink

Nie wiem, czy jest spójnie, bo nie mam pojęcia, o co chodzi w całym tekście. Nie wiem, co dodać jeszcze. Po przeczytaniu tekstu sądzę, że masz jakiś tam potencjał, czy umiejętności. Ale Twoje zdania często bywają toporne, z dziwną składnią i interpunkcją. Ponad to, totalnie mnie ścięła Twoja epidemia, przeżyć jej nie mogę. Trzeba pisać o tematach, w których się czujemy pewnie, bo wychodzą takie rażące kwiatki. No i chyba tyle.
Pozdrawiam i przychylności Wielkiego Wena życzę.

*To co tu napisałam to połowa tego, co nabazgroliłam w Wordzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jagoda.Pomidora dnia Sob 2:24, 11 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Sob 2:23, 11 Gru 2010 Zobacz profil autora
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Bardzo dziękuję za ocenę pracy Smile


Post został pochwalony 0 razy
Pon 16:02, 13 Gru 2010 Zobacz profil autora
Jagoda.Pomidora
Zaczątek legendy
Zaczątek legendy



Dołączył: 12 Lis 2010
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: kobieta

Post
Mnie, Twoje dziękuje, nie interesuje. Ja chce zobaczyć jej wyniki! Very Happy Do roboty, młody potencjale. Smile
I niech Wen Ci sprzyja.


Post został pochwalony 0 razy
Pon 17:36, 13 Gru 2010 Zobacz profil autora
Lux
Gość






Post
Dobra, kawałek przejrzę, ale całości nie da rady. Chyba...



Cytat:

Szeryf podjął walkę z nielegalnie założonymi partiami miejskimi, ale szybko okazało się, że jego działania nie przynoszą żadnego skutku.


O masz, już pierwsze zdanie. Partiami miejskimi? Czyli o co chodzi? Nie rozumiem, co miałeś na myśli.

Cytat:
Nie zostawił po sobie żadnego śladu ani wiadomości, w której wyjaśniłby dlaczego zniknął.


...swoje odejście. O znikaniu już było.


Dobra, po pierwszym akapicie stwierdzam, że przeczytam dalej, bo przypominam sobie początek historii ;D Na razie nie jest źle.

Cytat:
– Obu zabiła woda, tak przynajmniej twierdził patolog. Do tego Jim widział jak Roger konał, zeznawał, że – zerknęła w akta sprawy – Sanders roztopił się stojąc po pas w strumieniu Red. To dziwne, ale zgodne z prawdą. Wydaję mi się, że powinnam odwiedzić naszą rzeczkę i łazienkę Smithów. – mruknęła do siebie. Wetknęła ołówek za ucho i splotła dłonie. Czuła się niepewnie siedząc w biurze należącym niegdyś do jej poprzedników. – W prawdzie od śmierci Jima minęło już trochę czasu, ale jego duch nadal się tutaj unosi. Zapach jego perfum nadal roznosi się po gabinecie. – bąknęła mrużąc powieki.


Dialog tak ciurkiem, że ciężko go przeczytać. Poza tym na początku w ogóle nie wiadomo, kto to mówi (aczkolwiek można się domyślić) i do tego brakuje kropki po ,,zerknęła w akta sprawy"... w sumie to ogólnie ten moment źle zbudowany. Z tego, co pamiętam dobrze budowałeś dialogi, więc czemu tak?

Cytat:
Po kilku godzinach ciężkiej pracy udało jej się ustalić, że śmierć Jima mogła być wyłącznie nieszczęśliwym wypadkiem, a sprawa Rogera nadal była tajemnicą.


Może ,,była owiana tajemnicą"? Jakoś taki ładniej by mi brzmiało.

Cytat:
–Sądzę, że te nowe bakterie mogę wykluczyć z kręgu podejrzanych. – szepnęła.


Znowu! Self, co Ty wyprawiasz? ;D Zaraz znajdę linka...

http://www.napiszemy.fora.pl/dzial-pomocy,117/dialogi,1135.html

Proszę. Zerknij tutaj.

Cytat:
Caren siedziała z głową podpartą rękoma.


No jeden mądry ;D Każdy niemalże napisałby tutaj rękami, ale lepiej jest właśnie rękoma.

Cytat:
Badacze zajmujący się sprawą również byli z najwyższej półki.


Nie wiem, czy tak można określić ludzi. To znaczy można, ale... no coś mi tu nie pasuje. Nie wiem, co doradzić., Po prostu więc zwracam uwagę.

Cytat:
– Chciałabym rozmawiać z profesorem Benem Millerem. – powiedziała do portiera. Ten bez słowa wszedł do laboratorium. Po kilku minutach wyszedł w towarzystwie profesora.


Koniecznie zobacz te dialogi ;D



Dobra, na razie tyle. Nie obiecuję, ale możliwe, że będę czytał dalej. Jestem ciekaw, jak to się rozwinie, bo pamiętam przeszłość i zwyczajnie no jestem ciekaw. Także zobaczymy. Ogólnie wydaje mi się, że nieco się opuściłeś. Kiedyś pisałeś lepiej i nie chodzi tu tylko o styl. Np. te dialogi, wydaje mi się, że budowałeś dobrze, ale głowy nie daję. Także polecam sobie tego linka przejrzeć, tam jest wszystko. Oczywiście na siłę tego nie zmieniaj. Z czasem samo przyjdzie, a przynajmniej u mnie tak było. Po prostu żebyś wiedział...
I tyle w sumie. Jest całkiem dobrze, ale mimo wszystko kiedyś było lepiej. Zobaczę jeszcze resztę, ale później, ewentualnie kiedyś.

To powodzenia i pozdrawiam ;D
Pon 18:18, 13 Gru 2010
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Tak szczerze powiedziawszy jak zobaczyłem to co w swoim poście zacytowałeś z mojego tekstu, to faktycznie śmiesznie napisałem niektóre partie dialogowe.


Post został pochwalony 0 razy
Pią 19:17, 17 Gru 2010 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin