Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Początek nowego projektu

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Początek nowego projektu
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post Początek nowego projektu
Witam! Przez ostatni miesiąc odpoczywałem od ostatniego projektu pisząc coś całkiem nowego. Poniżej zamieściłem fragment pierwszego rozdziału mojej nowej powieści, nad którą zaczynam pracę. Zależy mi na opinii, niekoniecznie na wytknięciu błędów gramatycznych. Razz
Ponownie proszę o przeczytanie chociaż krótkiego fragmentu, jeśli nie całości.




ROZDZIAŁ 1


W jednej z wsi niedaleko Concordu, stolicy stanu New Hampshire, mieszkał Ronald Smith wraz z rodziną. Od lat zajmował się farmą, którą odziedziczył po ojcu wiele lat temu. Po śmierci jego rodziców gospodarstwo rozrosło się do ogromnych rozmiarów. Ronald odkupił za bezcen kilkanaście hektarów urodzajnej ziemi od okolicznych rolników. Wszystko po to by po kilku latach odsprzedać to państwu za ogromne sumy. Jego pola uprawne były o tyle interesujące, że kilkanaście kilometrów pod powierzchnią, na której latem złociło się zboże, rozciągają się złoża paliwa kopalnego. Nikt nie wiedział na ten temat nic konkretnego, nawet właściciel wartościowych terenów. To naukowcy zwęszyli „żyłę złota” i rozwiązanie wszelkich ludzkich problemów związanych z wyczerpanymi złożami węgla i gazu ziemnego, które w końcu udało im się zastąpić. Ron pamiętał, jakby to było dziś, jak dwóch ubranych w drogie garnitury mężczyzn zapukało do jego drzwi. Podali mu do rąk umowę i kwotę jaką proponowali za jeden hektar jego ziemi. Kiedy stary Smith zobaczył czwórkę i pięć zer obok niej od razu zgodził się na postawione warunki. Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, że jeśli chciał zarobić musiał sprzedać wszystkie swoje ziemie.
Faceci w czarnych garniturach poszli zaraz po tym jak złożył swój podpis na umowie. Następnego dnia pojawiły się buldożery i jakiś gość z czekiem w neseserze. Ron przyjął go z otwartymi ramionami. Nie zwracał uwagi na ogromne żółte maszyny na gąsienicach niszczące jego uprawy. Nie obchodziło go nic poza tym, że za chwilę miał być bogatszy o ponad dwa miliony dolarów. Ron dzień wcześniej zdążył poinformować o wszystkim żonę, która niechętnie przyjęła do wiadomości fakt iż jej mąż pozbył się sześciu hektarów ziemi. Była cholernie wkurzona. Ron uspokajał ją jak umiał, mówił, że za jakiś czas mu podziękuje. Miał rację. Betty po rękach go całowała ze szczęścia. Była tak podekscytowana, że zapomniała odebrać wnuczkę z przedszkola. Całkiem nowy status społeczny kompletnie zawrócił jej w głowie. Z czasem przestała się liczyć z ludźmi biedniejszymi od niej. Zastanawiała się nawet jak pozbawić męża całego majątku i uciec za granicę. Na szczęście szybko się opamiętała i z powrotem zaczęła cieszyć się, że z Ronem tworzy szczęśliwy związek. Każdy kto ich znał musiał z czystym sumieniem przyznać, że Smithowie bardzo rzadko się kłócili. Ich dzieci wyrosły na grzecznych i odpowiedzialnych ludzi. Anthony i Mark nie byli chłopakami, którzy
wiecznie szukali guza. W stu procentach wdali się w ojca. Był równie spokojny i dobry, co innego Betty, która miała swoje humory. Ron dziękował Bogu, że szybko przechodziła jej złość. Kochał też swoją nieskończoną cierpliwość, która ratowała ich związek przed spięciami. Bywały dni, że Ron i Betty prawie wcale ze sobą nie rozmawiali zajęci swoimi sprawami. Najczęściej było tak, kiedy musieli ciężko pracować na utrzymanie rodziny. Wraz z nadejściem dostatku i pieniędzy do głównych zajęć rodziny należały rozrywki. Betty godzinami przebywała w salonie piękności, a Ron uwielbiał polować. Kilka razy w miesiącu chodził do lasu by ustrzelić tłustego bażanta, albo jelenia o majestatycznie wywiniętych rogach.
Kilka miesięcy po tym jak na jego polach wybudowano kopalnię nowego paliwa, o którym Ron nic nie wiedział. W tej samej sytuacji co rodzina Smithów, była reszta świata, która nie słyszała o badaniach amerykańskich naukowców. Każdy kraj był u progu wielkiego kryzysu, którego bezpośrednią przyczyną było wyczerpywanie się ostatnich zasobów węgla i gazu ziemnego. Obu paliw starczyło na jeszcze, góra, trzy miesiące. Amerykańscy uczeni przewidywali co może się stać, gdy zabraknie tak ważnych surowców naturalnych. Póki co postanowili w konspiracji prowadzić dalsze badania, by nie wzbudzać niepotrzebnej paniki wśród ludzi, która jak spekulowali i tak miała wybuchnąć prędzej czy później. Raczej prędzej – mówili między sobą. Tymczasem nieświadomi niczego ludzie najnormalniej w świecie zajmowali się swoimi sprawami. Dobrym przykładem był Ron, który od rana przemierzał gęsto zarośnięty las.
Było chłodno, wiatr smagał jego poorane zmarszczkami policzki i czoło. Jego mądre oczy zdradzały ogromne zaciekawienie i uwagę skupioną na czymś czego nikt inny nie byłby w stanie zobaczyć. Kurczowo ściskał swojego nowego winchestera, którego kupił w antykwariacie za, niewiele ponad, piętnaście tysięcy dolarów. Był warty swej ceny, bo tego modelu nie produkowano od 2144 roku, czyli od stu czterech lat.
Od rana świeciło słońce, kiedy Ron wychodził z domu, dopiero zaczynało swoją codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Mimo tego, że do lasu przedzierały się pierwsze ciepłe promienie Ronowi było zimno. Rosa zmoczyła mu całe kalosze i nogawki spodni moro. Stary Smith dokładnie przyglądał się każdemu, nawet najmniejszemu, krzakowi. Z gracją baletnicy przestępował z nogi na nogę. Jego pies myśliwski warczał leżąc obok lewej stopy pana. Wyglądało na to, że coś wypatrzył.
– No, pokarz piesku co dojrzałeś – szepnął doń Smith. Pies, który wabił się Prezes, zrobił to o co prosił Ron. Ruszył biegiem przed siebie w kierunku dużej polany porośniętej krzewami jagodowymi i sędziwymi dębami. Ron pamiętał, że jako dziecko często tutaj przychodził. Te drzewa od zawsze były takie wysokie, pomyślał.
– Dobra psina – zawołał za nim. Kilkanaście czarnych jak smoła kruków zleciało z wysoko zawieszonych gałęzi, na moment przysłaniając słońce. W lesie zrobiło się ciemniej, ale tylko przez ułamek sekundy. Ron ruszył za Prezesem przeskakując kłujące pnącza krzewów jagodowych, które pokryte były dorodnymi fioletowymi owocami. Chwycił broń pod pachę i przyspieszył widząc, że pies ani myśli się zatrzymać. Prezes po przebiegnięciu około stu metrów zaczął zwalniać. Ron odetchnął z ulgą, bo nie był przyzwyczajony do biegów długodystansowych. Rozejrzał się za psem, który błogo merdając ogonem przystanął za rozłożystą wierzbą płaczącą, której gałązki zwisały prawie do samej ziemi. Ron odsłonił je jak kurtynę i
wszedł pod „kapelusz” ogromnego drzewa. Kiedy zrobił dwa kroki wprzód wpadł na dużą pajęczynę rozpiętą między pniem a koniuszkami cieniutkich gałązek. Zaczął się szamotać i wymachiwać rękoma na oślep. Kilka razy wydał z siebie basowy krzyk, a kiedy uwolnił się z lepkiej sieci odetchnął z ulgą.
– Cholera jasna! Co to za miejsce? – zdziwił się Ron. Nigdy wcześniej tutaj nie był, przynajmniej nie pamiętał żeby kiedykolwiek siedział pod tym drzewem. Spojrzał w górę. Nad jego głową rozpięte były dziesiątki, podobnych do tej z której się dopiero uwolnił sieci. Ten widok przyprawił go o mdłości. Cofnął się i jak najszybciej wytoczył zza kurtyny liści. Zakrył usta dłonią jakby chciał się powstrzymać od krzyku.
Co to jest, u licha? – pomyślał. Nie miał pojęcia skąd wzięło się tyle ogromnych pająków wśród gałęzi starej wierzby.
– Są wielkości mojej dłoni, albo większe! – rzucił z fascynacją głosie. Chciał stąd jak najszybciej uciec, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o Prezesie. Zastanawiał się co pies znalazł za tą cholerną wierzbą. Obszedł ją dookoła z daleka omijając nawet najmniejszą gałązkę. Kiedy był już w bezpiecznej odległości od siedliska obrzydliwych pająków spojrzał przed siebie. Dostrzegł Prezesa, który leżał bezczynnie obok nieżywej sarny. Kiedy zbliżył się do psiaka ujrzał głęboki na dwa metry dół, w którym leżały jeszcze cztery jelenie i jeden dzik. Ron zmrużył oczy. Nigdy nie widział czegoś takiego. Każde ze stworzeń leżało na wznak z dziwnym grymasem na twarzy i oczami wywróconymi tak, że wydać było tylko nabiegłe krwią białka. Miały zjeżoną skórę i łuszczące się kopyta, zaczęły się rozkładać. Smród jaki poczuł Ron był tak obrzydliwy, że zwymiotował. Otarł usta rękawem nowej kurtki. Chwycił psa za obrożę i pociągnął w swoją stronę.
– Choć tutaj, bo się jeszcze zarazisz jakimś paskudztwem – powiedział marszcząc brwi. Na jego czole powstały nowe, większe zmarszczki. Pies nie spuszczał wzroku z padliny leżącej w rowie. Ron cały czas zastanawiał się skąd wziął się ten dół i dlaczego w jednym miejscu padło aż tyle zwierząt? Po chwili dostrzegł jeszcze jeden istotny szczegół. Każdy z jeleni był podrapany, a ich sierść lekko zwęglona w paru miejscach. Zupełnie jakby kilka minut temu leżały na ruszcie grilla. Ron w pierwszej chwili podejrzewał kłusowników, bo jak sądził tylko oni mogliby się dopuścić takiej zbrodni. Nie miał pojęcia co robić, aż w pewnym momencie doznał olśnienia. Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał numer na policję. Odebrała młoda policjantka, która zapewne niedawno weszła w szeregi stróży prawa. „Za chwilę patrol przyjedzie na pana farmę” usłyszał i odłożył słuchawkę. Spojrzał jeszcze raz na rozkopany grobowiec, a potem zerknął na Prezesa. Jego dwuletni foxhound amerykański leżał z postawionymi uszami i twarzą zwróconą w stronę padliny. Wyglądał jakby zastanawiał się dlaczego Ron nie bierze ze sobą znalezionych zwierząt. Brązowe i białe łaty na ciele psa lśniły w promieniach słońca, które coraz bardziej dawało o sobie znać. Ron schylił się nieco i pogłaskał go w umięśniony grzbiet. Prezes zamruczał błogo.
Oczekiwany patrol przyjechał po piętnastu minutach. Kiedy Ron usłyszał wyjącą w pobliżu syrenę zawrócił do domu, gdzie miał się spotkać z policjantami. Zaraz potem zaprowadził funkcjonariuszy w miejsce, w którym dokonał przerażającego znaleziska. Pies pobiegł w ślad za nimi. Maszerowali w milczeniu, aż doszli w sąsiedztwo równie strasznej wierzby, pod którą nie kazał im wchodzić. Stary przysadzisty policjant i jego niewiele młodsza asystentka
posłuchali Rona i ostrożnie obeszli dookoła drzewo o parasolowatej koronie. Zaraz za wierz bą płaczką, jak nazwał ją Smith, znajdował się zbiorowy grobowiec. Policjantka Emily Wane na widok rozkładających się ciał jeleni i dzika zareagowała tak samo jak Ron kilkanaście minut wcześniej.
– Przepraszam, ale nie mogę na to patrzeć – wycedziła przez zęby zakrywając usta by znowu nie zwymiotować. Odwróciła się na pięcie i odchodząc dodała – poczekam w samochodzie. Jeszcze raz przepraszam.
– Nie ma sprawy, poradzę sobie – odpowiedział jej partner Mark i machnął za nią ręką na pożegnanie. Ron uchylił głowę, bo policjant prawie trafił go swoją ogromną, jak pokrywa od garnka, dłonią.
– Przepraszam, nie zauważyłem, że pan za mną stoi – usprawiedliwił się z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Odwrócił głowę w stronę martwych zwierząt. Prezes biegał dookoła dołka i z zainteresowaniem przyglądał się zwłokom.
– Mój pies to znalazł, jakieś pół godziny temu. Nie mam pojęcia kto mógł zrobić coś takiego, ale podejrzewam, że to sprawka jakiegoś kłusownika – wydedukował Ron pocierając dłonią podbródek. Mark słuchał jego wywodów z uwagą, a kiedy Smith zamilkł, policjant zabrał głos.
– Też tak sądzę, ale nie widzę nigdzie wnyków, ani drutów. Do tego każde zwierze jest mocno poobijane. Widzi pan te dziwne przypieczone nacięcia na ich grzbietach? – zapytał pokazując palcem na jelenia leżącego u stóp Prezesa.
– Widzę. Też mnie to niepokoi. Co pan proponuje z tym zrobić? – zapytał Ron. Policjant złapał się pod boki i spojrzał w przestrzeń za psem. Ron wodził wzrokiem za Markiem, który zmrużył oczy. Po chwili ciszy, którą od czasu do czasu przerywało ćwierkanie ptaków i poszczekiwanie Prezesa, Mark przemówił.
– Zastanawia mnie jedna rzecz. Mianowicie w tym lesie nigdy nie było kłusowników, co więcej, nie zginęło tutaj żadne zwierzę. Ta sprawa ma drugie dno. Sądzię, że to może mieć związek z tą kopalnią, którą zbudowano na pańskim polu. Musi się pan skontaktować z ludźmi, którzy podpisywali z panem umowę – poradził Mark.
– Tak pan uważa? – zapytał Ron. – Może jest w tym ziarno prawdy. Zadzwonię do nich jeszcze dzisiaj.
– W takim razie sprawa załatwiona. Zadzwonię po kolegów, aby pomogli mi pozbierać te zwierzęta – powiedział Mark. Dwie godziny później było po robocie.


Post został pochwalony 0 razy
Pon 17:00, 06 Cze 2011 Zobacz profil autora
Lux
Gość






Post
Ok, mam trochę czasu, więc może zabiorę się za sprawdzanie. ;D

Cytat:

W jednej z wsi niedaleko Concordu, stolicy stanu New Hampshire, mieszkał Ronald Smith wraz z rodziną. Od lat zajmował się farmą, którą odziedziczył po ojcu wiele lat temu.


Znowu wytykam już pierwsze zdanie ;D Nie chodzi tym razem o nic stylistycznego, ale... to już czytałem, a przynajmniej coś bardzo podobnego. Pamiętam, że stworzyłeś kiedyś bohatera, który mieszkał na farmie. O co mi chodzi? Ano o to, że każdy z Twoich tekstów zaczyna się bardzo podobnie. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Bardzo często rozpoczynasz tekst od ogólnego przedstawienia głównego bohatera, okolicy w której mieszkał, jego sytuacji życiowej, czy po prostu jakiegoś opisu ogólnej sytuacji. Wiesz, to nie jest źle, bo co dzień w końcu innego tekstu nie piszesz, ale po prostu zwracam na to uwagę. Może spróbuj jakoś inaczej, od konkretnego wydarzenia, gdzie podczas jego trwania będziesz opisywał wszystko dotyczące bohatera. Albo nie ujawniaj od razu głównego bohatera, spraw, żeby wyłonił się z czasem. To tylko takie luźne sugestie, nic pewnego. Nie zapewniam, że jak zrobisz tak, to będzie super, świetnie, genialnie itp. Po prostu może pokombinuj trochę w wolnej chwili, zupełnie na luzie. A nóż znajdziesz jakieś ciekawe rozwiązanie ;D


Czekaj, czekaj, już wiem chyba skąd te podobieństwa. Ja już ten tekst czytałem ;D Tak mi się wydaje. Z tytułu go nie kojarzę, ale dałbym głowę uciąć, że już go czytałem. Zaraz przejrzę forum... Hmm, na forum tego tekstu nie znalazłem, ale ciągle mam wrażenie, że już go czytałem. Nie wstawiałeś tego wcześniej, Self?
Nie 12:33, 12 Cze 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Możliwe, że go już kiedyś pokazywałem, bo ja ten projekt rozpocząłem w zeszłe wakacje, dokładnie rok temu, a teraz postanowiłem do niego wrócić. Zastanawiam się tylko, czy nie zająć się czymś co niedawno urodziło się w mojej głowie, tego chyba jeszcze nie było w literaturze Razz.


Post został pochwalony 0 razy
Nie 12:42, 12 Cze 2011 Zobacz profil autora
Gość







Post
Na początek tylko wytknę spostrzeżone przeze mnie błędy, a potem przejdę do oceny.

Cytat:
Wszystko po to by po kilku latach odsprzedać to państwu za ogromne sumy.

Przed "by" powinien być chyba przecinek.

Cytat:
Ron pamiętał, jakby to było dziś, jak dwóch ubranych w drogie garnitury mężczyzn zapukało do jego drzwi. Podali mu do rąk umowę i kwotę jaką proponowali za jeden hektar jego ziemi.

Powtórzenia.

Cytat:
Kiedy stary Smith zobaczył czwórkę i pięć zer obok niej od razu zgodził się na postawione warunki.

Przed "od razu" przecinek, ale nie dam głowy.

Cytat:
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, że jeśli chciał zarobić musiał sprzedać wszystkie swoje ziemie.

Przecinek przed "musiał".
A tak apropo to wreszcie znalazłem artykuł, w którym napisane jest to, czego tak szukałem: [link widoczny dla zalogowanych]
W zdaniu złożonym, każde orzeczenie musi być oddzielone przecinkiem.

Cytat:
Nie zwracał uwagi na ogromne żółte maszyny na gąsienicach niszczące jego uprawy.

Przecinek przed "żółte".

Cytat:
Ron dzień wcześniej zdążył poinformować o wszystkim żonę, która niechętnie przyjęła do wiadomości fakt iż jej mąż pozbył się sześciu hektarów ziemi

Przecinek przed "iż".

Cytat:
Była cholernie wkurzona. Ron uspokajał ją jak umiał, mówił, że za jakiś czas mu podziękuje. Miał rację. Betty po rękach go całowała ze szczęścia. Była tak podekscytowana, że zapomniała odebrać wnuczkę z przedszkola.

Powtórzenie.

Cytat:
Każdy kto ich znał musiał z czystym sumieniem przyznać, że Smithowie bardzo rzadko się kłócili.

Przecinek przed "musiał".

Cytat:
Ich dzieci wyrosły na grzecznych i odpowiedzialnych ludzi. Anthony i Mark nie byli chłopakami, którzy
wiecznie szukali guza. W stu procentach wdali się w ojca. Był równie spokojny i dobry, co innego Betty, która miała swoje humory. Ron dziękował Bogu, że szybko przechodziła jej złość. Kochał też swoją nieskończoną cierpliwość, która ratowała ich związek przed spięciami. Bywały dni, że Ron i Betty prawie wcale ze sobą nie rozmawiali zajęci swoimi sprawami. Najczęściej było tak, kiedy musieli ciężko pracować na utrzymanie rodziny. Wraz z nadejściem dostatku i pieniędzy

Nie wiem czy to można uznać za powtórzenie, ale dam na wszelki wypadek ...

Cytat:
Był równie spokojny i dobry, co innego Betty, która miała swoje humory. Ron dziękował Bogu, że szybko przechodziła jej złość. Kochał też swoją nieskończoną cierpliwość, która ratowała ich związek przed spięciami.

Powtórzenie.

Cytat:
Kilka razy w miesiącu chodził do lasu by ustrzelić tłustego bażanta, albo jelenia o majestatycznie wywiniętych rogach.

Przecinek przed "by", nie ma przecinka przed "albo".

Myślę, że błędy, które uwypukliłem, starczą Ci do poprawienia dalszej części tekstu.

Zdarzały się powtórzenia. Z przecinkami było już o wiele lepiej, ale nadal jeszcze można było zauważyć błędy.
Styl opowiadania jest taki jak zawsze. Bardzo mi się podoba i bardzo pasuje do tego, co piszesz. Wielkie gratulacje za styl, bo jest on naprawdę profesjonalny Wink. Dzięki temu tekst mnie wciągnął i jestem ciekawy dalszych wydarzeń. W ogóle trzeba powiedzieć, że bardzo ciekawy temat wybrałeś ...
Myślę, że to jest wszystko, bo nad czym mam się jeszcze rozwodzić. Pisz dalej, bo piszesz bardzo dobrze!


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 12:58, 12 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Nie 12:57, 12 Cze 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Dziękuję wszystkim za oceny. Smile Już niedługo, może od jutra, będę kontynuował ten projekt. Póki co cały czas poprawiam moją ostatnią powieść. Nie lubię poprawiania:P.


Post został pochwalony 0 razy
Nie 14:52, 12 Cze 2011 Zobacz profil autora
Graphoman
Minister wielki koronny



Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: mężczyzna

Post
Błędy wszystkie pewnie są już wytknięte, więc nawet na nie nie zwracałem uwagi(a nie gryzą tak bardzo w oczy, więc bardzo dobrze;).

No to ocena:

Ja trochę odbiegnę od ogółu. Początek mnie trochę znudził. Może to nie do końca mój gatunek? Może jakoś tak smętnie, trochę za szybko to przedstawiłeś? A może po prostu dzisiaj mi się coś na mózg rzuciło?Very Happy

Powiem tylko, że wstęp jest nudnawy, a powinien zachęcać. Jednak - później robi się lepiej, bo i dziać się coś zaczyna.
Tak więc jest zdecydowanie... fajnie, chociaż światowej klasy tekst to nie jest.
Po prostu miło się go czyta, ale - przynajmniej mnie - za bardzo nie porywa.

Daję jednak ocenę... 7,5/10. Trochę zaniżona, powinno być wyżej... Ale już, jest jak jest.

Krótko ode mnie.
Powodzenia w pisaniu!


Post został pochwalony 0 razy
Nie 16:31, 12 Cze 2011 Zobacz profil autora
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Dzięki za ocenę. Razz Od dawna nie dodano na forum tylu postów co w tym tygodniu Razz To cieszy.


Post został pochwalony 0 razy
Nie 16:53, 12 Cze 2011 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin