Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
OSTOJA (całe opowiadanie)

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
OSTOJA (całe opowiadanie)
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post OSTOJA (całe opowiadanie)
Jest to nowsze opowiadanie pt. "Ostoja". Fragment zamieściłem kiedyś na forum, ale go usunąłem. Tutaj dostępny jest CAŁY tekst, ze znacznymi poprawkami. Zachęcam do czytania i oceniania.



OSTOJA

1

Mężczyzna w podeszłym wieku szedł przez ciemne pomieszczenie, w którym panował chłód. Poły jego ciemnobrązowego płaszcza falowały w rytm kroków, którym towarzyszyło stukanie butów o marmurową posadzkę.
Wreszcie dotarł do ogromnych, mosiężnych drzwi. Uchylił je, a one zaskrzypiały przeciągle, po czym nagle ucichły. Potem niemal przepłynął przez próg do kolejnego pomieszczenia.
Było znacznie większe niż wąski korytarz. Spojrzał w górę, by przyjrzeć się sklepieniu, pod którym wisiał wielki krzyż. Poniżej skrzyżowanych belek znajdował się duży ołtarz.
Odkupienie znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki – pomyślał.
Stał przez chwilę w półmroku. Następnie rozejrzał się w poszukiwaniu konfesjonału.
Po chwili udało mu się wypatrzyć jeden. Stał daleko, pogrążony w prawie całkowitych ciemnościach; jego wnętrze, niczym lampion, rozświetlała włączona lampka skierowana na, czytane przez księdza, Pismo Święte.
Usta mężczyzny rozchyliły się w monstrualnym uśmiechu, który podkreślały refleksy światła wpadającego przez szybki w drzwiach za nim.
W kościele nie ma nikogo poza naszą dwójką… do dobrze, bardzo dobrze – pomyślał i ruszył w kierunku nawy bocznej.
Będąc niedaleko konfesjonału zanurzył rękę w kieszeni prochowca, po czym objął dłonią zimną kolbę ukrytego rewolweru. Przez moment czuł jak koniec lufy wbija mu się w udo. Potem przeszło mu przez myśl, by pociągnąć za kurek, ale zdał sobie sprawę, że wywołałby tym głośne echo.
Kiedy dotarł do brązowego konfesjonału, zatrzymał się na moment, a potem wszedł do środka. Jak tylko zamknął za sobą drzwi, po jego lewej stronie otworzyło się małe okienko.
– Synu – odezwał się ciepłym głosem duchowny siedzący po drugiej stronie kratki. John Camber obrócił doń głowę – przyszedłeś wyznać mi swoje grzechy, prawda?
Nastała chwila milczenia, której John w żaden sposób nie potrafił przerwać. Zaczął zastanawiać się, kiedy ostatni raz siedział w konfesjonale. Szybko uświadomił sobie, że było to jakiś rok temu. Wtedy wszystko układało się dobrze; może nawet świetnie.
Niestety bańka mydlana w końcu pękła.


– Prawda – odezwał się w końcu. – Nie wiem tylko, jak zacząć. – Ksiądz poruszył się, a potem znowu znieruchomiał. Camber splótł ręce na udach i zaczął nerwowo przebierać kciukami.
– To nic – odparł duchowny. – Wystarczy, że przestaniesz się denerwować – poradził i natychmiast ucichł.
John spróbował zastosować się do jego wskazówek i udało się. Po chwili doszedł do siebie, a ręce przestały mu drżeć.
– Dobrze, w takim razie od początku – powiedział i zrobił krótką przerwę. – Bałem się wejść do kościoła, ale muszę w końcu pozbyć się tego ciężaru. Nawet sobie ksiądz nie wyobraża, kim jestem…
– Mimo wszystko postaram się pomóc – wszedł mu w słowo. John mimowolnie zacisnął lewą pięść, ale jak tylko się o tym przekonał rozluźnił palce.
Przez chwilę sądził, że jest zdolny do tego, by połamać drewnianą kratkę, a potem chwycić siedzącego po drugiej stronie klechę za gardło i wyrwać krtań. Na szczęście nawet się nie poruszył.
Zdał sobie sprawę, że bulgoczący krzyk księdza mógłby przywołać tutaj kogoś z plebani.
– Proszę mi nie przerywać! – warknął ściszonym głosem. Słysząc to, ksiądz nawet nie drgnął przez kilka kolejnych minut. – Pobłogosław mnie… ojcze, albowiem zgrzeszyłem.
– Słucham, jakie grzechy popełniłeś?
– Właściwie były to tylko… albo aż, dwa grzechy – odparł Camber. – Przez ostatni rok, każdego dnia, zastanawiałem się nad tym i wie ksiądz, do jakiego doszedłem wniosku?
– Słucham.
– Popełniłem ten sam grzech dwa razy, a co za tym idzie, to są dwa grzechy. Prawda? – zapytał, bo nie był do końca pewien.
– Nie wiem synu. Przepraszam – odpowiedział duchowny. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu poruszył głową.
– Rozumiem, bo sam nie jestem pewien. – Położył otwarte dłonie na udach i spojrzał w górę. – Nie jestem pewien czy naprawdę byłbym w stanie to zrobić.
– Co takiego? – zapytał ciepłym głosem ksiądz.
– Już mówię.

2

John wrócił do domu, jak zwykle, około dwudziestej drugiej. Każdego dnia pracował do późna, tymczasem jego żona, Caren, zajmowała się domem.
Lubił ten układ i nazywał go czasami „ idealną harmonią w małżeństwie”.
Kiedy wybiła 22:11 John wszedł na palcach do domu, by nie zbudzić Caren i Bena, swojego pięcioletniego synka.
Mężczyzna zrzucił ze zmęczonych stóp buty, chwycił je i poczłapał po schodach na górę. Lakierki zostawił przed drzwiami sypialni, a potem zakradł się do pokoju Bena, by popatrzeć, przez chwilę, jak spał.
Dochodziła 22: 30, kiedy wyszedł z pokoiku synka i ruszył w stronę sypialni.

Uchylił delikatnie drzwi, które zaskrzypiały błogo. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Zamknął je za sobą i odwrócił się puszczając klamkę. Ich łóżko pogrążone było w bladym świetle księżyca.
Caren leżała na boku, z odkrytą nogą, na którą padały srebrne refleksy, czyniąc ją jeszcze piękniejszą.
John podszedł niemal bezszelestnie do łoża, po czym wśliznął się pod kołdrę. Caren poruszyła się, by sekundę później przewrócić się na drugi bok i spojrzeć w twarz męża.
– Już wróciłeś – jęknęła i pogłaskała go po głowie, potem natychmiast zasnęła. John pogładził ją po policzku i również oddał się snom.

Następny dzień nawet w połowie nie przypominał poprzedniego. Piękny wiosenny poranek zmienił się w słotny i chłodny, a burzowe chmury zasnuły nie tylko niebo, ale i stosunki między Johnem a Caren. Uległy one absolutnemu oziębieniu, Bóg jeden wie, dlaczego.
– O co ci chodzi, do jasnej cholery?! – warknął przy śniadaniu John. Caren aż podskoczyła. Upuściła widelec, który spadł na talerz powodując nieznośny hałas. Błoga cisza została nagle rozerwana na milion kawałeczków, których nie dało się już poskładać.
Caren przez chwilę milczała jak zaklęta. Dopiero później zaczęła płakać. Nie zjadła nic poza jednym tostem; żal przesiąkał ją do szpiku kości.
– O co chodzi?! Dlaczego od rana się nie odezwałaś?! – drążył John. Tym razem niespodziewanie uderzył otwartą ręką w stół. Naczynia wydały z siebie nieznośny brzęk.
– Przestań! – załkała błagalnym tonem Caren. Wyjęła z kieszeni spodni chustkę do nosa i otarła łzy. John przez chwilę zastanawiał się czy nie wydrzeć jej tego z rąk, ale zrezygnował.
– Dobrze, już się uspokajam – odparła nadal łkając. John zmierzył ją badawczym spojrzeniem. – Obiecaj mi tylko, że tego nie zrobisz.

3

Kiedy ksiądz przechylił lampkę nieco w prawo, w konfesjonale zrobiło się trochę ciemniej. John przez chwilę poczuł jakby nagle wpadł do głębokiej wody, nie zdążywszy zaczerpnąć powietrza.
– Uniosłem się, wiem o tym – powiedział po chwili ciszy. Duchowny oparł głowę o kratkę.
– Synu – zamyślił się – wykrzyczenie czegoś, pod wpływem emocji, nie jest złe. Złe jest uczy…
– Uczynienie czegoś ukochanej osobie – dokończył za niego John. – Ja to wiem ojcze, bo… bo uczyniłem coś potwornego.
– Słucham, po to tutaj jestem. – John odetchnął czując nagły przypływ ulgi. Wytarł dłonie w spodnie.
Czuł się nieswojo. Zupełnie jakby po drugie stronie siedział funkcjonariusz policji w mundurze, a nie ksiądz w sutannie.
Przyszedł czas wyznania wszystkich grzechów i on o tym wiedział.

4

[i] Wszystko potoczyło się tak szybko. Teraz, kiedy analizuję to na zimno, wdaje mi się, że nigdy nie dopuściłbym do takiego obrotu sprawy. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… [i]

Minuty mijały, a Caren nadal milczała. Jedyne, co słyszał John, poza tykaniem zegara ściennego, to łkanie żony, co doprowadzało go do szaleństwa. Nie miał pojęcia jak długo będzie w stanie to znosić.
– Co miałbym niby zrobić? – zapytał. Wyciągnął przed siebie rękę, by objąć jej dłoń, ale Caren wzdrygnęła się tylko. Podniosłą wzrok na Johna.
– Nie zabijesz się prawda? – odpowiedziała pytaniem. Ukryła twarz w dłoniach i, nie czekając na odpowiedź, zapłakała.
Mężczyzna zaczął przeszukiwać zakamarki pamięci. Zastanawiał się gdzie ukrył sznur… Po chwili przypomniał sobie, że musiał wziąć go ze sobą z samochodu i… i zostawić w przedpokoju.
Idiota! – pomyślał. Zacisnął dłonie w pięści i zaczął stukać się, pod stołem, w kolana. Spojrzał do tyłu, by widzieć czy Ben nie stał w drzwiach kuchni.
– Co zrobiłaś ze sznurem?! – zapytał podenerwowany. Caren podniosłą wzrok, wydmuchała nos. Znowu postanowiła milczeć.
John podniósł się z krzesła, które popchnięte w tył przewróciło się na wykafelkowaną podłogę. Caren słysząc łomot aż podskoczyła.
Chwycił żonę za ramiona i potrząsnął gwałtownie kilka razy.
– Kurwa! Gdzie jest sznur?! – zawył. Przeszło mu przez myśl, że to na pewno obudziło Bena. Caren odchyliła głowę w tył odsłaniając krótką szyję. Przełknęła ślinę, John widział ruch krtani.
– Nie dotykałam go – wyrzuciła z siebie, zupełnie jakby zwymiotowała. – Bałam się, rozumiesz?! – Tym razem John się wzdrygnął. Nie sądził, że Caren kiedykolwiek na niego krzyknie. W jego oczach zagościła jeszcze większa złość.
Kobieta ukryta między jego masywnymi rękami zakryła głowę dłońmi, zza których obserwowała reakcje męża. John nie sądził, że Caren się go bała.
– Masz szczęście – skwitował i rozluźnił uścisk. Caren od razu opadła na krzesło, jakby ponad ziemią podtrzymywał ją jedynie John.
Wsparła głowę na rękach i wodziła wzrokiem za mężem, który wyszedł z kuchni. Wiedziała, dokąd się kierował.
Kiedy wrócił, w ręku dzierżył, niczym pejcz, gruby sznur zakończony pętlą. Caren nigdy wcześniej nie wiedziała stryczka. Wydawało jej się, że John był w tej samej sytuacji.
– Dobrze, że nie ruszałaś go z miejsca. Billy mógł go zobaczyć – stwierdził wchodząc do kuchni. Rzucił sznur na stół. Caren wzdrygnęła się na sam widok pętli, która wylądowała na jej porcelanowym talerzyku.
– Po co ci to? – spytała. John rozłożył ręce, a potem pstryknął palcami. Caren aż podskoczyła. Od rana była w fatalnym nastroju, a może, od świtu żyła w nieustającym strachu?
– Jak to, po co? – zdziwił się John. – Zadajesz idiotyczne pytania – stwierdził zasiadając z powrotem za stołem. – Chciałem ze sobą skończyć w tajemnicy przed wami. Rozumiesz?! Znalazłabyś trupa a nie sam sznur! – rzucił. Po chwili namysłu dodał: – Zawiadomiłabyś policję, może nawet pogotowie, a Billy’emu powiedziałabyś, że wyjechałem w delegację do nieba.
Caren otworzyła usta, jakby nie wierzyła w to, co słyszała. Łudziła się, że John tylko żartował, okrutnie żartował. Czekała aż w końcu powie jej, że jest pierwszy kwietnia. Niestety się nie odzywał, jedyne, co zrobił, to sięgnął po ser i świeżego tosta.
– Nie mówiłeś poważnie, prawda? – zapytała Caren. John odgryzł kęs chrupiącego chleba, po czym spojrzał z uśmiechem w oczy żony.
Jest nadzieja – pomyślała.
– Oczywiście, że mówiłem poważnie – odparł oschle i odgryzł kolejny kęs. Caren patrzyła na niego jak na cudowny obrazek.
– To nie prawda! – zawołała. – Nie pozwolę na to!
John chwycił kolejnego tosta i położył na nim plasterek wędliny. Znowu się uśmiechnął.
– Jeśli spróbujesz mnie powstrzymać, to ciebie także zabiję – mówił z wyciągniętym przed siebie nożem. Caren spojrzała na końcówkę szpikulca, który miała zaledwie piętnaście centymetrów od szyi.
– Dlaczego chcesz to zrobić? – zapytała. – Dlaczego chcesz odebrać sobie życie?! – Mówiąc to rozpłakała się na dobre. Nic nie było w stanie jej uspokoić. John już miał odłożyć nóż na miejsce, kiedy w drzwiach kuchni pojawił się Billy.
– Tatusiu, dlaczego grozisz mamie? – zapytał przerażony. – I dlaczego mama płacze?! – John szybko cofnął nóż i odłożył go gdzieś za swoim talerzykiem. Wstał z krzesła i podszedł do synka. Wyciągnął do niego ręce, by się przytulić, ale chłopiec cofnął się gwałtownie. Potknął się o dywan i wywrócił pół metra od schodów do piwnicy.
– Nie bój się – szepnął John przymilnym głosem, ale na Bylly’ego to nie podziałało. Nadal próbował się cofnąć, niestety powstrzymały go od tego strome schody biegnące w dół.
Billy zawsze bał się wchodzić do piwnicy.
– Zostaw go potworze! – zawołała z kuchni Caren, która za chwilę wpadła na męża i popchnęła go do holu.
– Tata zmienił się w potwora?! – zaskamlał Billy. Powędrował na czworaka w kąt i skulił się tam w oczekiwaniu na spokój. Co jakiś czas podnosił wzrok w kierunku kłócących się rodziców.
– Wynoś się stąd! – krzyknęła Caren pełna złości. Kiedy Billy czuł się w jakiś sposób zagrożony, ona broniła go jak lwica. – Zostaw nas w spokoju! – dodała szarpiąc Johna za ubranie. Mężczyzna próbował się wyrwać, ale był zbyt zdezorientowany.
– Zostaw mnie kurwo! – zawołał i zebrawszy w sobie siły odepchnął żonę. Kobieta wydała z siebie zduszony pisk, a wpadając do kuchni przewróciła stół.
Billy rozpłakał się, ale nikt go nie usłyszał. Łomot tłukących się talerzy był o wiele za głośny, ponadto Caren cały czas płakała.
– Zapierdolę cię! Rozumiesz?! – zawył John wchodząc do kuchni. Rozłożył ręce w wyzywającym geście. – Zapamiętaj sobie, byś niczego mi nigdy więcej nie próbowała zabronić! – Caren znowu załkała, a potem rozległa się salwa gardłowego pokasływania pomieszana z odgłosami kopniaków.
Billy siedzący w kącie przedpokoju zatknął uszy i zalewał się łzami.


– Mamo! – zawołał w pewnej chwili, ale nikt nie odpowiedział. Caren brakowało tchu, a John zapewne niczego nie usłyszał. Chłopiec miał mętlik w głowie. – Ty nie jesteś moim tatą – powtarzał sobie ściskając uszy.

5

John przerwał na chwilę, bo musiał zaczerpnąć powietrza. Cały czas miał wrażenie, że ta spowiedź sukcesywnie skracała jego marny żywot.
– Co działo się dalej? – zapytał ojciec. John odwrócił głowę w stronę kratki. Twarz księdza przybrała poważnego wyrazu. – Skończyło się na tym, że pobiłeś żonę?
– Niezupełnie.
– Żałujesz za grzechy?
– Ojcze, na pobiciu, Caren się nie skończyło – rzucił. Splótł palce i zaczął je zaciskać. Ksiądz zamilkł na chwilę, po czym westchnął głęboko.
– Mów dalej.

6

Caren leżała skulona przy przewróconym na bok stole. John stał nad nią z rękoma zaciśniętymi w pięści. Jego czoło przecinała gruba, pulsująca żyła, której kobieta nigdy wcześniej nie widziała.
– Wstawaj! Nie będziesz tutaj cały dzień leżała! – warknął do płaczącej żony, która nadal kuliła się pośród resztek rozrzuconego jedzenia.
– Zostaw mnie! – odkrzyknęła zasłaniając twarz na wypadek, gdyby John zechciał jej przyłożyć. Ten tylko splunął na nią i się cofnął.
Caren wykorzystała chwilę nieuwagi męża i złapała nóż, a potem chwyciła stryczek. Nie miała zbyt wiele siły, więc zamiast przeciąć, próbowała przepiłować pętlę. Udało jej się.
– Co zrobiłaś suko?! – zawył John. Podbiegł do niej i złapał ją za szyję. – Coś ty kurwa zrobiła?! – krzyczał. W końcu zaczął zaciskać palce na jej krtani. Caren zakasłała, potem charknęła kilka razy. – Chciałem się zabić! Wy nie mieliście być w to zamieszani!
– Pro… zost… – wydusiła z siebie. Oczy wyszły jej z orbit. Próbowała się wyswobodzić z uścisku, ale bez skutku. John był o wiele za silny.
– Mamusiu! – zawołał Billy. – To nie jest mój tato! – zapiszczał.
– Zamknij się! – warknął John. Caren rzucała rękoma jak mackami, bez skutku próbując się uwolnić. W pewnym momencie John rozluźnił uścisk i odskoczył w kierunku jednej z wiszących szafek.
Otworzył ją i wyjął srebrny rewolwer. Pociągnął za kurek, a potem bez ceregieli wycelował w Caren.
– Nadal chcesz mnie powstrzymać?! – zawołał. Caren podniosła wzrok. – Jeszcze chodzi ci to po tej pojebanej głowie?!
– Mamusiu!
– Zamknij się smarkaczu! – zawył, a potem strzelił w ścianę, zza której dochodził głos Billy’ego. Caren wydała z siebie rozdzierający krzyk, a chłopiec nawet nie zapłakał. Po prostu natychmiast ucichł.
Kobieta poderwała się na kolana, ale John wymierzył do niej nabitym pistoletem. Cofnęła się jak porażona prądem.
– Nie ruszaj się! – zawył. – Bo ciebie też zabiję!
Czy on powiedział też? Nie, chyba nie, musiałam coś źle usłyszeć – pomyślała Caren.
– W takim razie zabij! – odkrzyknęła i rzuciła się do przedpokoju. Rewolwer momentalnie wypalił. Słychać było trzy strzały, a potem zapanowała grobowa cisza. John rzucił pistolet. Zaczął rozglądać się na boki, jak wybudzony z transu hipnotycznego.
Przyjrzał się pobojowisku, a potem zerknął w prawo. Zobaczył zakrwawione stopy Caren i krew sączącą się z dziury w ścianie.
– Co ja najlepszego zrobiłem? – zapytał siebie. – Czy to w ogóle ja ją zabiłem?! – rzucił wbiegając do przedpokoju. Caren leżała na brzuchu, z głową zwróconą na martwe ciało Billy’ego, którego pocisk ugodził w szyję.
Kobieta miała dwie dziury w plecach, a jedna z kul przebiła jej czaszkę i wydostała się przez lewy oczodół. John widział fragmenty gałki ocznej rozbryzgane na przeciwległej ścianie.
Opadł na kolana między nimi i zapłakał. Zalewał się gorzkimi łzami przez kilkanaście minut.

***

Nocą wyniósł ciała z domu i ukrył je w ogrodzie, głęboko pod ziemią. Miał nadzieję, że świeża krew nie ściągnie pod jego dom zastępów dzikich zwierząt. Na nowopowstałej rabatce posadził róże i tulipany, które Caren szczególnie lubiła.
Każdemu, kto o nich zapytał, mówił, że jest z żoną w trakcie rozwodu.
W końcu doszedł do wniosku, że człowiek, który wymyślił coś takiego jak separację, zapewne był w podobnych kłopotach.

7

Kiedy opisywał zabójstwo żony i syna, duchowny siedzący za kratką ani drgnął. Może obawiał się o swoje życie?
– Zrobiłeś to synu? – zapytał, kiedy John przerwał opowieść. – Nie mogę uwierzyć.
– Ja też nie mogłem, ojcze.
W konfesjonale znowu zapanował półmrok. John sięgnął do prawej kieszeni i wyjął rewolwer. Podniósł go nieco wyżej, by jeszcze raz móc się mu przyjrzeć.
– Ojcze, ja wiem, że te grzechy nie zostaną mi odpuszczone – powiedział cicho. – Zakończmy to.
– Nic nie jest przesądzone – odparł ksiądz.
– Co ma ojciec na myśli? – zapytał. Pogładził lufę pistoletu, która w jego wyobraźni błyszczała tak samo jak w sklepie, w którym go kupił.
– Gdzie dokładnie ukryłeś ciała? – zapytał duchowny. – Wystarczy, że wskażesz to miejsce policji, a będziesz mógł liczyć na łagodniejszy wyrok.
– Słyszał kiedyś ksiądz o tym, by komukolwiek zmniejszyli napięcie prądu na krześle elektrycznym?! Tak dla złagodzenia wyroku – rzucił. – Oczywiście, że nie – uprzedził odpowiedź duchownego, który już otwierał usta.
Jedyne, co uczynił to pokręcił przecząco głową, a John widząc to uśmiechnął się od ucha do ucha.
Mężczyzna przełożył pistolet do lewej dłoni, a potem pociągnął za kurek. Rozległ się głuchy chrzęst stali.
– Co robisz synu?! – zapytał ksiądz zdezorientowany. Spojrzał przez kratkę na Johna. Ten poniósł w górę pistolet i przyłożył go do skroni.
Widząc, że ksiądz zbierał się do ucieczki, podniósł w górę wolną rękę, na znak „stop” i powiedział spokojnym głosem:
– Niech się ksiądz nie wysila, to nic nie da.
– Nie rób tego synu, odpuszczę ci grzechy!
– Co to da ojcze? – rzucił ironicznym tonem. – Ja już nie wierzę w Boga! – wycharczał. – Mimo wszystko, dosięgła mnie ręka sprawiedliwości.
Rozległ się strzał, który za chwilę poniosło echo.


Post został pochwalony 0 razy
Sob 15:58, 03 Wrz 2011 Zobacz profil autora
Lux
Gość






Post
To zabieramy się do pracy ;D

Cytat:
Mężczyzna w podeszłym wieku szedł przez ciemne pomieszczenie, w którym panował chłód.


Nie będzie lepiej: ,,Mężczyzna w podeszłym wieku szedł przez chłodne, ciemne pomieszczenie"? Albo jakoś inaczej, bo ,,w którym panował chłód" tak banalnie brzmi. Nie mówię, że ogólnie źle. Jak tak sądzę, a Tobie daję pod rozwagę.

Cytat:
Poły jego ciemnobrązowego płaszcza falowały w rytm kroków, którym towarzyszyło stukanie butów o marmurową posadzkę.


Podobnie, jak w poprzednim zdaniu. Znów po tym ,,którym" burzy się ładnie brzmiące zdanie. Nie wiem, jakoś inaczej może spróbuj.

Cytat:
Uchylił je, a one zaskrzypiały przeciągle, po czym nagle ucichły.


Oj, wyliczanka wyszła. Uchylił, one zaskrzypiały, nagle ucichły... po co tyle szczegółów, a jeśli już, to trzeba ładniej napisać.

,,Uchylił je. Zawiasy skrzypnęły przeciągle, cichnąc nagle".

Nie wiem, czy tak lepiej dla Ciebie, ale po mojemu znacznie.

Cytat:
Stał przez chwilę w półmroku. Następnie rozejrzał się w poszukiwaniu konfesjonału.


Bez urazy, ale ciągle straszna wyliczanka. ,,Następnie" to można użyć w instrukcji obsługi, a mroczny klimat takie słówko burzy wręcz idealnie.

Nie wiem, co tu doradzić. Poczytaj jeszcze raz? Po prostu wszystko tak kolejno opisane, ale strasznie mętnie, sztucznie. Zero dynamizmu w opisie. I nie chodzi mi o akcję, ale o DYNAMIZM w samym opisie.

Cytat:
Stał daleko, pogrążony w prawie całkowitych ciemnościach; jego wnętrze, niczym lampion, rozświetlała włączona lampka skierowana na, czytane przez księdza, Pismo Święte.


Coś pochrzanione z przecinkami, jak sądzę. Po mojemu skróć zdania. Lepiej powinno być.

Cytat:
W kościele nie ma nikogo poza naszą dwójką… do dobrze, bardzo dobrze – pomyślał i ruszył w kierunku nawy bocznej.


Po pierwsze: TO dobrze.
Po drugie: lepiej chyba brzmi bocznej nawy, niż nawy bocznej.
Kwestia przemyślenia.

Cytat:
– Synu – odezwał się ciepłym głosem duchowny siedzący po drugiej stronie kratki.


Przecinek po duchowny.

Cytat:
przyszedłeś wyznać mi swoje grzechy, prawda?


Z dużej litery.

Cytat:
– Prawda – odezwał się w końcu.


Po cóż ten akapit? Ciągnie się dalej to samo wydarzenie, ta sama sytuacja. Jakoś to nie gra...

Cytat:
Ksiądz poruszył się, a potem znowu znieruchomiał.


Po mojemu nie ma konieczności pisać, że znowu znieruchomiał. Po prostu się poruszył.

Cytat:
– To nic – odparł duchowny. – Wystarczy, że przestaniesz się denerwować – poradził i natychmiast ucichł.


Po każdym stwierdzeniu jest myślnik i ,,powiedział", ,,poradził" itp. Za dużo tego, jak sądzę.

Cytat:
powiedział i zrobił krótką przerwę.


Nie no... straszna wyliczanka. Powiedział zrobił to, zrobił tamto. Poruszył się, zrobił przerwę, ucichł. Za dużo wtrącania czynności, które niczego nie wnoszą. Takie zapełnianie miejsca zbędnym tłem.

Cytat:
John mimowolnie zacisnął lewą pięść, ale jak tylko się o tym przekonał rozluźnił palce.


Tutaj podobnie. Zrobił coś, przekonał się (gdzie przekonał nie pasuje) i zrobił coś zupełnie odwrotnego. W kółko się powtarzają tego typu czynności.

Cytat:
– Właściwie były to tylko… albo aż, dwa grzechy


Bez przecinka? Nie wiem, znów coś lekko pochrzanione.


Ok, koniec z mojej strony. Po mojemu średnio to wygląda. Nie ma napięcia, które powinno się pojawić, ale znudzenie. Po prostu znudzenie monotonnością opisywanej sytuacji. Powtórzenia, nieważne zupełnie czynności i oczywiście te taki ,,wyliczanki"... po mojemu dobrze nie jest. Nie wiem, jak dalej, ale nie wytrwam już, bo jeszcze mam trochę do zrobienia. Może później skończę, chociaż niczego nie gwarantuję.

Radzę przeczytać po raz kolejny i zwrócić uwagę szczególnie na opisy czynności.

Tyle ode mnie.
Powodzenia ;D
Pon 12:47, 05 Wrz 2011
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin