Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Ciemna materia

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Ciemna materia
Autor Wiadomość
Gość







Post Ciemna materia
Najnowsze. Bez ekstrawagancji, pisane raczej for fun. Inspiracja pochodzi z piosenki zespołu Mastodon "Quintessence" z albumu "Crack The Skye".

Po raz kolejny w swym życiu był zdziwiony, jak dziwnie i obco w jego uszach brzmi ptasi śpiew. Nogi wyciągnął na stół, zajmując pozycję półleżącą opierając się o krzesło i czytając gazetę. To, co dla innych było zwykłą rutyną, dla niego było realnym relaksem i komfortem. Kochał swój domek letniskowy z działką, daleko za granicami hałaśliwego miasta, kochał skrywać się pod werandą przed smażącym słońcem, kochał również swoją uroczą żonę, która właśnie wołała go na obiad z kuchni.
Rzucił gazetę na stół i bez ociągania ruszył przez niewielkie mieszkanko, mężowskim instynktem od razu wyczuwając, że coś jest nie tak. Inez miała nieco smutną twarz, choć jeszcze rano uśmiechała się promiennie. Objął ją ciepło, gdy postawiła jego talerz na stole, pocałował w nos i zapytał wprost, co się stało.
Inez westchnęła.
- Gdy drzemałeś listonosz przyniósł od nich wiadomość.
Najpierw Josha zdziwiła wiadomość, że zasnął – bo naprawdę nie pamiętał, kiedy to mogło się zdarzyć. Dopiero w drugiej chwili dotarło do niego, czemu jego małżonka jest taka zasmucona.
- Dopiero wróciłeś, a oni znowu chcą cię gdzieś wysłać. – wtuliła się w niego mocniej. – Dopiero wróciłeś… Przecież nie mogą cię tak ciągle targać po kosmosie, prawda? Tobie też należy się odpoczynek.
- Może to tylko rutynowe ćwiczenia, wątpię, żebym znów gdzieś leciał. – gładził Inez po głowie. Sam miał nadzieję, że właśnie tak będzie. W milczeniu zasiedli do jedzenie, zostawiając rozpieczętowanie wiadomości na później.
Jadł z wielkim apetytem. Przez kilka miesięcy żywił się jedynie parodią jedzenia, którą serwuje się astronautom – z niego był dorosły, brodaty chłop sylwetką przypominający drwala i strasznie tęskno mu było do kotleta, czy piersi z kurczaka.
Należy w tym miejscu wspomnieć, że Josh McCrandly był jednym z najbardziej szanowanych i poważanych pionierów ruszających w kosmos, biorącym udział w licznych misjach i inicjatywach. Lubił napawać się pięknem przyrody, zwłaszcza, że wcale nieczęsto miał okazję ją podziwiać, jednak jego miłość do kosmosu była chyba większa nawet od miłości do Inez – pośród gwiazd i próżni czuł niezwykły mistycyzm, duchowe uniesienia i fascynację czymś, co mimo wyjaśnień naukowych wciąż pozostaje wielką tajemnicą.

Był niezwykle zdziwiony otrzymaną wiadomością, gdyż była bardzo niecodzienna. Przede wszystkim miał się stawić w bazie wojskowej i nikomu ani słowem nie pisnąć na temat tego pisma. Nie wyglądało to na żadne szkolenia – byłby o tym stosownie poinformowany, nie robiono by z tego tajemnicy – ale też wyglądało to na coś kompletnie innego, niż jego poprzednie podróże. Nie niepokoiło go to, raczej w pewien sposób podniecało.
Przekroczywszy bazę Pentagonu kazano mu się skierować do hangaru 18, gdzie miał na niego czekać stosowny przedstawiciel. Kogo? Czego? – sprawa wyglądała na coraz bardziej interesującą. Jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy przywitał go dobrze znany sierżant Gregory, z którym niejednokrotnie już wcześniej pracował. Zaprowadził on Josha do swojego biura i kazał mu zająć miejsce naprzeciw siebie. Pokój był urządzony tak surowo i bez polotu, że McCrandly wnet pomyślał, że jego kolega musi być potomkiem Spartan.
- Miło cię znów widzieć, sir. – powiedział Josh.
- I ciebie również. Jestem wręcz zaszczycony, że to mnie wyznaczono do poinformowania cię o pewnych sprawach. – uśmiechnął się delikatnie żołnierz.
- Sprawach?
- Tak jest. Może whisky? – zapytał Gregory wskazując w stronę barku, który, nawiasem mówiąc, przypominał raczej nieociosaną kłodę. Niecierpliwy Josh, marząc tylko o usłyszeniu o pewnych „sprawach” szybko pokręcił głową. Sierżant wzruszył ramionami i kontynuował. – Więc nasi panowie w białych kitlach mają nowe pomysły. Spore pomysły. Bardzo spore, psia mać, pomysły. Więcej powiedzą ci sami, jeśli zaakceptujesz wstępne warunki. Rzecz dotyczy najbardziej objechanego lotu w kosmos od czasu lądowania na Księżycu.
Josh zacisnął palce na oparciu swojego fotelu. Zmrużył oczy i zastanawiał się, czy czasem Gregory się z nim nie bawi lub nieco… przesadza.
- Zamieniam się w słuch.
- Dobra. – sierżant nachylił się bliżej do swojego rozmówcy. – Mamy w bazie ukryte nowe cacko, jeszcze raczej w fazie obróbki, ale to raczej niedługo już potrwa. Naukowcy wiążą z tym spore nadzieje. Jeszcze niczego nie puszczaliśmy do TV ani nawet nie pisnęliśmy słówka, dlatego muszę wiedzieć, czy na pewno w to wchodzisz. A jeśli się wycofasz… Bo to bardzo możliwe… Po prostu będziemy od ciebie wymagali ciszy. Dopóki sami tego nie nagłośnimy. Ok?
- Jasne. – powiedział po chwili Josh. – Zapowiada się interesująco.
- Stary, być może będziesz w encyklopediach. – roześmiał się Gregory.

Talerz rozprysnął się na kawałeczki, gdy Inez oniemiała i zdziwionym, niedowierzającym wzrokiem wpatrywała się w męża. On siedział za stołem spokojnie, delikatnie uśmiechnięty, z jakimś błyskiem w oczach.
- Ale… ale… - nie przejmując się zbitym naczyniem żona odsunęła od stołu krzesło i usiadła. – Ale…
- Ale co? – zapytał delikatnie, jednak ironicznie Josh. – Ale co?
- Wiesz, że to jest… jest…
- Wiem. Ja już nie wrócę. Jestem tego pewien. Dla mnie to też jest trudne, jednak czuję, że powinienem to zrobić.
- I mówisz to… z takim… paskudnym uśmieszkiem… na twarzy…? – po policzkach leciały już pierwsze łzy.

Josh siedział i wpatrywał się w naukowców jak w proroków kosmicznej vendetty. Nie wierzył własnym uszom, przerażało go to, ale i niezwykle fascynowało.
Było to dziwne odkrycie, ale nikt nie zastanawiał się, jak coś takiego mogło tak długo ukrywać się przed astronomami – na obrzeżu Układu Słonecznego był tak egzotyczny obiekt, jak most Einsteina-Rosena, szerzej znany jako tunel czasoprzestrzenny. Do tego, jak na obiekt tego rodzaju, niezwykle stabilny. Ludzie od czasu postawienia stopy na Księżycu marzyli o zbadaniu i eksploracji Wszechświata, a tu nagle otwiera się furtka, więcej! ogromna brama dająca tak wielkie możliwości… Oczywiście nie mieli pojęcia, dokąd ten tunel prowadzi, jednak to było do przewidzenia.
Badania ruszyły w niesamowitym tempie. Wszystkie fundusze i siły poświęcano projektowi „Red Sky”, budowie statku, który hipotetycznie powinien wytrzymać podróż przez tunel. Wykorzystywano najnowsze technologie, o których Josh nawet nie słyszał, zaś obsługa tego cuda miała być jednocześnie bajecznie prosta – brzmiało to jak utopia lub nawet niesmaczny żart, jednak Josh przekonał się o tym na własne oczy.
Do wszystkich znaczniejszych pionierów obeznanych z kosmosem wysłano propozycje wzięcia udziału w tym eksperymencie – co większość komentowała jako polowanie na króliki doświadczalne. Na placu boju, w efekcie walkowera, pozostał tylko Josh i siedmiu innych astronautów.
Haczyk był jawny i wcale nie był dziwny fakt, że tak wielu zrezygnowało z okazji, by być pierwszymi ludźmi, którzy odbędą podróż przez tunel czasoprzestrzenny. Jeden z nich nawet wypisał w punktach zagrożenia i rozesłał wszystkim innym na e-maile. Naukowcy potwierdzili, że to prawda.
Po pierwsze, „Red Sky” jest statkiem wciąż raczej awangardowym i eksperymentalnym, a wnętrze tunelu nie jest znane w praktyce i mogą tam panować skrajnie ekstremalne warunki podczas podróży. Statek może po prostu nie wytrzymać i nie pozostanie po nim wiele. Po drugie, niezależnie od wyniku misji jest to podróż w jedną stronę, po przebyciu tunelu nie ma szans na powrót – przynajmniej nie w „tym” czasie i z obecną technologią (przez co wielu sceptyków przebąkiwało coś o „kamikadze”). Jest to skok czasoprzestrzenny, więc dla astronautów będzie to zaledwie chwila podróży po wejściu w tunel, dla Ziemi – kto wie, ile lat? Zatem wyczekiwanie na potwierdzenie udanej misji może potrwać naprawdę wiele czasu… Zatem rodzina, przyjaciele, Ziemia, jaką znali i kochani bezpowrotnie przeminie.

Jednak to nie było w stanie zniechęcić Josha. Od tamtej pory wciąż śniły mu się obce galaktyki, nowe gwiazdy, marzył o zrzuceniu z oczu zasłony czasu, pobić rekord Krikalowa. Przewracał się z boku na bok w swoim pokoju w hotelu, gdyż po kłótni z żoną wziął rozwód – i czekał. Czekał, aż to wszystko stanie się rzeczywistością. Porzucił domek letniskowy, porzucił Inez, miał porzucić Ziemię. Będzie o nim w encyklopedii.
Pewnego dnia zadzwonił do niego Gregory i po krótkim przywitaniu przeszedł do rzeczy.
- Będzie o tobie w telewizji.
- Naprawdę? Będziecie już rozpowiadać o „Red Sky”? – zapytał szczerze zdziwiony Josh.
- Tylko ogólniki. Trzeba było w końcu podać opinii publicznej, że niedługo będzie coś ekstra, jeśli chodzi o podbój kosmosu. Będzie twoje zdjęcie i lista przyszłych bohaterów narodowych. Miałem ci przekazać, że wybrano cię na kapitana statku. I że masz się stawić na kolejne szkolenia.
Zapłonął w nim jeszcze większy entuzjazm. Gdy nadszedł dzień, w którym mówiono o nim w odbiorniku siedział w fotelu jak zaczarowany i wpatrywał się w swoje zdjęcie – w jego umyśle wizerunki reszty pionierów rozmywały się i w sumie tylko przeszkadzały. Serce mu waliło, gdy usłyszał swoje nazwisko i wsłuchiwał się w patetyczne wyjaśnienia celów podróży. Wyciągnął z barku butelkę wina i zaczął wznosić toast ku sufitowi mrucząc pod nosem „za podbój kosmosu, za zdobywców… kapitana zdobywców… zdobywcę Blackeye’a!”. Po wypiciu kilku kieliszków zadzwonił do swojej byłej żony i nawyzywał ją od suk, stwierdził, że marnował sobie przy niej życie i powinna być z siebie dumna, że znała tak wspaniałego i wielkiego człowieka. Nie ruszyła go specjalnie wieść o jej samobójstwie spowodowanym depresją, która dotarła do niego kilka dni później.

- To niesamowite… Dla was to będzie moment i już. My będziemy oczekiwać na was Bóg jeden wie jak długo… Może nawet tego nie dożyję.
Josh spacerował po parku razem z profesorem Albertem Troctor, który był jego konsultantem naukowym i wtajemniczał go w kolejne szczegóły misji. Znalazł sobie wdzięcznego słuchacza, gdyż był dla Josha niemal guru, kimś, kto jest obdarzony wyższą wiedzą i jest skłonny się nią podzielić.
- Wylatujecie już za kilka dni. Czujesz to? Czujesz ten ogień?
Tak, Josh czuł ten ogień. Serce łomotało mu jak szalone, w nocy nie był w stanie zasnąć, a jego myśli były skumulowane wokół ostatniej podróży jego życia.
- I jeszcze jedna, najważniejsza sprawa… Słuchaj uważnie, będziemy ci o tym mówić jeszcze wielokrotnie, ale to chyba oczywiste. Tuż przed granicą tunelu wyraźnie zakomunikuj nam, że wchodzicie w podróż. Nie chcemy nagle urwanego kontaktu, który zniknie pewnie na wiele lat. Po, miejmy nadzieję, wylądowaniu po drugiej stronie tunelu również się odezwijcie i zdajcie szczegółowy raport… Ciekaw jestem, dokąd Blackeye prowadzi i gdzie was wyrzuci…
Josh również był tego ciekawy. Bardzo ciekawy.

Gdy nadszedł wielki dzień, na miejscu zebrały się wszystkie znaczące media, tłumy ludzi krzyczały, przynoszono transparenty i tablice. Większość życzyła powodzenia, chwaliła „bohaterów narodowych”, niektórzy – nie wiadomo, czy humorystycznie, czy serio – apelowali o pozdrowienie kosmitów. Załoga machając rękami do zgromadzonych i uśmiechając się specjalnym mostem kierowała się do dziwnej konstrukcji o niespotykanych do tej pory kształtach, która miała za zadanie zapewnić im bezpieczny skok. Na ich czele szedł Joshua uśmiechając się najpłomienniej – w tej chwili nawet największy sceptyk nie odważył się zarzucić mu czegokolwiek, zaś o śmierci jego żony milczano wręcz z podwójną wyrozumiałością. W tej chwili był bohaterem i idealizowano go – a on czuł się jak Prometeusz.
Gdy rozpoczęto odliczanie wszyscy zamilkli. Na „trzy” napięcie wyraźnie wzrosło, na „dwa” atmosfera wśród ludzi – tak zgromadzonych za odbiornikami, jak i w okolicach i siedzących za komputerami i stacjami – zaczęła zauważalnie gęstnieć, na „jeden” można było już ją kroić nożem i zdawało się, że coś zaraz ma eksplodować w ludzkich sercach…
A gdy „Red Sky” wzniósł się w powietrze i przebił się przez atmosferę ziemską, nastąpiło ogólne rozprężenie i niekontrolowany wybuch radości. Astronauci zaczęli rzucać się sobie w ramiona, otwierać przemyconego szampana i razem śpiewać. Let’s rock and roll! – wołał najmłodszy z nich, Fred Wanda. Wiwatowali, choć tak naprawdę to był dopiero początek ich misji i dopiero czekała ich najtrudniejsza i ostatnia wyprawa w ich życiu – być może na sam kraniec Wszechświata, na granice kwintesencji…

Fred lubił bawić się w pływaka w stanie nieważkości. Robił salta, udawał, że nurkuje, odbijał się od ścian i przedmiotów. Od pewnego czasu zbliżali się już do Blackeye’a i czuł, że potrzebuje odprężenia, rozładowania emocji w nim siedzących. Czuł niepokój i lęk, świadomy jednak, że sam się na to pisał. Jego rozmyślania przerwał fakt, że samym nosem spadł na podłogę – po prostu nagle na powrót stał się ciężki i ucięto mu skrzydła. Polała się krew, zaklął, wyjmując chusteczki i przykładając je do obolałego nosa.
- Kto do cholery wyłączył stan nieważkości?! – krzyknął. Z kabiny obok wyjrzał Zack.
- Regulator jest na mostku. Pierdolę twoje zabawy, zastanawiam się, który debil wyłączył radio. Idź sprawdź to młody, teraz powinien tam być George. Jak to on to daj mu w pysk.
Fred zaśmiał się krótko i wciąż z przyłożoną do nosa chusteczką ruszył przez korytarze w stronę mostku. Faktycznie, George siedział za tablicą z kolorowymi przyciskami, wpatrując się w rozciągającą się przed nim przestrzeń kosmiczną widoczną za szybą.
- George, nie wygłupiaj się, co jest, do cholery…
Gdy ten nie reagował, Fred zaniepokoił się i odwrócił jego fotel tak, by astronauta był twarzą do niego. Młody momentalnie odskoczył i wybałuszył oczy. Jego kolega miał zakrwawioną całą koszulę, zaś rozcięte gardło wyglądało jak uśmiech Jokera.
O mało nie zwymiotował, chciał krzyknąć, ale gardło mu się ścisnęło, a pot zalał mu oczy. Wybiegł na oślep w kierunku kabin, lecz nim do nich dobiegł, z tamtej strony rozległ się strzał. Z sąsiednich dni wpadł na niego kołyszący się na nogach Johny, któremu pluł krwią i patrzył się przed siebie zamglonym wzrokiem. Upadł tuż pod nogi Freda.
Przerażony młody biegł ile miał sił w nogach do swojej kabiny, drogę zastąpił mu Zack.
- Ej, co się stało? Słyszałem strzał! Co za debil strzela z pistoletu na statku… Jak ja dorwę tego dowcipnisia… - urwał jednak widząc bladość na twarzy Freda i przerażenie w jego oczach. Ten, jąkając się, powiedział:
- G..g..Geo…George i Johny nie żyją… Ni-ni-nie żyyyją!
Na twarzy Zacka pojawił się wyraz wielkiego zdumienia i strachu. Nim zdążył coś powiedzieć, rozległy się dwa strzały, jeden po drugim, a zarazem dwa krzyki. Jeden męski, drugi należący do kobiety.
- To pewnie David i Emily. Cholera, ktoś chce nas po prostu wyrżnąć. Biegiem na mostek, musimy coś zrobić…
Jednak nie miał żadnej konkretnej idei, co dokładnie. W głowie miał całkowity chaos, ta sytuacja totalnie go zaskoczyła, a wszystko wokół działo się tak szybko. Razem z młodym skoczyli jak najszybciej w stronę sterowni, gdzie wciąż stygł trup George’a. Zastali tam też Mickey’a, który trzymał w dłoni solidny pręt.
- Słyszeliście to? Co tu się do cholery dzieje? – zapytał rozglądając się czujnie. – Były jakieś strzały i krzyki. Próbowałem połączyć się z Ziemią, ale ktoś pozmieniał kody dostępu. – przygryzł wargę. – Nie podoba mi się to.
- Hej, chłopaki!
W drzwiach stanął Josh, trzymając w jednej ręce pistolet, w drugiej gładząc się po zarośniętej brodzie. Spryskana krwią twarz nadawała mu iście diabelnego wyrazu. Nim ktokolwiek zdążył otrząsnąć się i zareagować, McCrandly uniósł pistolet i wystrzelił. Mickey charknął, upuścił pręt i padł na podłogę jak szmaciana lalka. Zack z wrzaskiem chciał się rzucić na kapitana, lecz zdążył postawić tylko dwa pośpieszne kroki, nim kolejny wystrzał zakończył jego życie. W tym czasie Fred chwycił pręt trzymany poprzednio przez Mickey’a i zamachnął się na Josha. Ten jedynie delikatnie się uchylił i potężnym kopnięciem sprowadził chłopaka do parteru. Nie odwlekając nieuniknionego, przyłożył broń do jego skroni i nacisnął spust. Głuchy stuk oznajmił, że zabrakło amunicji w magazynku, więc przycisnąwszy Freda nogą, podniósł z ziemi pręt i mocnym uderzeniem roztrzaskał czaszkę młodzieńca.

- „Red Sky”! „Red Sky”! Tutaj centrum dowodzenia. Co się działo? Nie mieliśmy z wami kontaktu od kilku dni. Dobrze, że się w końcu odzywacie. „Red Sky”, co się stało?
Josh opierał nogi na pulpicie z przyciskami, uważając jednak, by niczego przypadkiem nie nacisnąć. Rozciągał się w wygodnym fotelu nawigatora i uśmiechał się pogodnie.
- Tutaj „Red Sky”, mówi Josh McCrandly. Zbliżam się właśnie do Blackeye’a. Pozostali członkowie załogi nie żyją. Powtarzam: pozostali członkowie załogi nie żyją. Proszę zapamiętać, jedynie Josh McCrandly wejdzie żywy w tunel czasoprzestrzenny.
Po drugiej stronie zapadła grobowa cisza, choć w rzeczywistości trudno sobie wyobrazić harmider i chaos, który zapanował w stacji dowodzenia. Po kilku minutach znów odezwały się głosy.
- „Red Sky”, nie rozumiem. Co się stało? Dlaczego oni zginęli?
- Czy to ważne? – zapytał rozdrażniony Josh. – Nie są ważni, nie liczą się. Pamiętajcie: tylko Josh McCrandly wchodzi w tunel Blackeye’a. Kontakt z obiektem już za kilka minut. Bez odbioru, do zobaczenia w przyszłości.
Nim ktoś na Ziemi zdążył zareagować, jedyny żywy astronauta na „Red Sky” odłączył przekaz informacji. Był spokojny, oczekiwał, aż w końcu jego życiowa podróż się zakończy. Już tylko kilka minut…
W pierwszej chwili nie zauważył zmiany, wchodząc w tunel. Jednak po chwili nastąpiły silne turbulencje, zaś obraz kosmosu stał się dziwny – zakrzywiony, rozmazany, jeszcze bardziej nierealny. Josh poczuł też dziwne uczucie w brzuchu i głowie, kompletnie odmienne od tego, czego zaznał do tej pory. Turbulencje stawały się coraz silniejsze, aż w końcu usłyszał eksplozję. Komputery zaczęły śnieżyć, drgania były coraz silniejsze, zewsząd leciały iskry, oświetlenie zaczęło wariować. Rozległy się odgłosy kolejnych eksplozji, zaś Josh zdążył pomyśleć: tunel stracił stabilność…
„Red Sky” i Josh McCrandly zostali jedynie pyłem krążącym po Wszechświecie. Nigdy nie doczekano się wiadomości potwierdzającej, choć nigdy nie zapomniano o oczekiwaniu na nią.
I jednak było o nich w encyklopedii.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 14:04, 30 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Sob 13:03, 30 Kwi 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Wypowiem się jako pierwszy. Nie analizowałem tekstu słowo w słowo, bo nigdy tego nie robię. Zajmę się oceną całości. na początku muszę powiedzieć, że tekst radykalnie różni się od pierwszego, który dodałeś na forum. Oczywiście zrobiłeś na mnie pozytywne wrażenie. Początek był znacznie ciekawszy.
Dialogi nadal są trochę drętw. Niektóre zdania miejscami trochę wydumane, ale to tylko wyjątki.
Ważne, że tekst, jako całość, był całkiem dobrze napisany.


Post został pochwalony 0 razy
Sob 17:12, 30 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin