Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Rozdział pierwszy. W DOMKU.

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Rozdział pierwszy. W DOMKU.
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post Rozdział pierwszy. W DOMKU.
Poniżej zamieszczam fragment pierwszego rozdziału mojej nowej książki, an temat której rozmawiałem z Tonim w dziale "Rozmowy". Jeśli ktoś chce, zachęcam do przeczytania chociażby kawałka tekstu. Chciałbym też,a by każdy kto podejmie się przeczytania, ocenił moją pracę. Chodzi mi dokładnie o poziom na jakim napisałem tekst i ocenę sposobu pisania. Jeśli chodzi o napięcie, to nie maco oceniać zważywszy, ze to jest początek pierwszego rozdziału. Chciałbym się też dowiedzieć czy da się ten tekst czytać i czy sprawia to jakąś przyjemność każdemu czytelnikowi.




ROZDZIAŁ 1.

W DOMKU

1

W połowie 1986 roku w Pecos miała miejsce fala upałów, której końca nie było widać. Dobrze pamiętam dni kiedy żar lał się z nieba, a jedynym schronieniem był osiedlowy domek na drzewie; miejsce, którego opis powinien stanowić wstęp do mojej opowieści, bo od niego wszystko się zaczęło. Zapewne każdy dzieciak żyjący teraz, albo w dalekiej przyszłości marzył, bądź będzie marzył o wybudowaniu takiej budowli. Miejsca zwanego azylem, a czasami drugim domem, przez niektórych moich przyjaciół biorących udział we wznoszeniu naszego lokum. Pragnęliśmy posiedzieć w wąskim gronie najbliższych znajomych i razem poczuć wiatr wdzierający się ze świstem przez ściany budynku kiedy na zewnątrz panowałby upał. Przekonani właśnie takimi myślami zabraliśmy się wspólnie do roboty.
Domek został zbudowany pod przewodnictwem Rona Pokraki i Jamesa Bigelowa. Właściwie oni wpadli na pomysł budowy miejsca spotkań dzieciaków z osiedla. Ron sporządził staranny projekt domku z poddaszem, który na owe czasy był szalenie komfortowy o urozmaiconej architekturze. Niestety żeby plan rozrysowany na papierze śniadaniowym wszedł w życie potrzebne były deski, gwoździe i wiele par rąk do pracy. Zdobycie tego ostatniego było najprostsze, bo jak już wspominałem domek miał być miejscem spotkań wszystkich dzieciaków z osiedla, które z entuzjazmem zareagowały na pomysł Rona i Jamesa; równie chętnie chciały pomóc w jego realizacji.
Pomysłodawcy byli szczęśliwi, że udało im się zebrać sporą grupkę pomocników, a ich koncepcja została zaakceptowana. Niestety po fali sukcesów nadszedł czas na lawinę porażek. Pierwszym niszczycielem ich marzeń o wspólnej kryjówce stała się pogoda. Na podwórku było tak gorąco, że nie dało się wyjść z domu, a kolejne dni – według prognoz – miały być takie same, albo jeszcze gorsze. Któregoś dnia, kiedy Ron sądził, że jego pomysł runął jak domek z kart, pojawiła się iskierka nadziei. Spadł deszcz. Pamiętam, że padało do południa – około trzy godziny.
Ron i James obserwowali co działo się na zewnątrz. Siedzieli w milczeniu w jednym pokoju wpatrując się tępo w okno. Udało im się dostrzec jakąś starszą kobietę biegnącą w kierunku baru Drake’a z gazetą na głowie. Potem uchyliła połyskujące drzwi, które spryskał orzeźwiający deszcz. Kobieta wrzuciła przemoczoną gazetę do kosza na śmieci i zniknęła w mroku panującym w barze.
Niedługo po tym co widzieli przestało padać. Zza chmur wyjrzało słońce ostrzeliwując salwami promieni zmoczoną ziemię, która niedługo po tym wyschła. Na szczęście przez resztę dnia pogoda nie doskwierała nikomu.
Ron i James żeby nie tracić czasu wybiegli z domu i odwiedzili wszystkich swoich przyjaciół. Kiedy zebrali dostatecznie dużą ekipę Budowlańców Z Wyboru zaprowadzili ich do swojego ogrodu. Mieścił się przy spokojnej ulicy, po której dziennie przejeżdżało najwyżej kilka samochodów. Ron, James i ich przyjaciele mieszkali w niewielkim miasteczku, jednym z wielu, w których jeden dzień nie różni się niczym od drugiego.
Ich ogród był zadbany i zaciszny. Przy ogrodzeniu rósł wysoki żywopłot, a wszędzie dookoła kołysały się stare, rozłożyste drzewa, wśród korony jednego z nich miał zostać zbudowany domek. Ron postawił na czterdziestoletni dąb o masywnym pniu i równie mocnych gałęziach, które bez trudu utrzymają ciężką konstrukcję. Kilku odważniejszych wspięło się na „plac budowy” i obserwowało okolicę. W oddali za ogrodem Bigelowów majaczył budynek dawnej szkoły w Pecos. Żadne z dzieciaków obecnych pod dębem nie miało wówczas pojęcia jaką funkcję pełniła budowla zanim została zamknięta. Powietrze falowało i rozmazywało się utrudniając tym samym swobodną obserwację opuszczonego budynku i najbliższych domków jednorodzinnych stłoczonych przy wąskiej granicy chodnika oddzielającej domy od niezbyt ruchliwych dróg miejskich. Na szczęście dąb, przy którym przebywały dzieciaki rzucał ogromnych rozmiarów cień zapewniający chłód i orzeźwiający powiew wiatru wywołany przez kołyszące się gałęzie. W tak doborowych warunkach można było zacząć pracę.
Rodziców Rona i Jamesa nie było tego dnia w domu co ucieszyło budowniczych i jak sądzili znacznie ułatwiało im pracę. Wiadomo dlaczego; dzieciaki do woli mogli krzyczeć, śmiać się w głos z byle powodu i wypowiadać słowa, których przy rodzicach nie wypada mówić. Żyć nie umierać, jakby powiedział ojciec młodych Bigelowów.
Niestety pierwszy dzień zakończył się na zamiarach. Nici z zabawy w budowniczych i przyglądania się jak ich domek wzrasta wśród gałęzi jak nowe uwite przez ptaszynę gniazdo. W ostatniej chwili Ron uświadomił sobie, że na śmierć zapomniał o dwóch najważniejszych rzeczach. Gdzie są gwoździe i deski?
– Do diaska! – rzucił James, to było właściwie jedyne przekleństwo jakie miał do zaoferowania w obecnej sytuacji. Ron spojrzał na niego jak na dziwaka, a potem zwiesił głowę. Patrzył przez dłuższą chwilę na grudki piasku wypiętrzone niedawno przez kreta, potem zaczął niszczyć kopczyk. Dzieciaki stojące obok niego mogły jedynie usiąść na trawie i czekać na odzew Rona. James wraz z kilkoma kolegami uparł się o sędziwe drzewo. Z nudów zaczęli wpatrywać się w niebo, by spróbować rozpoznać kształty obłoków krążących w powietrzu. Raz po raz jeden z siedzących krzyknął na głos co takiego zobaczył, by potem wspólnie z przyjaciółmi wybuchnąć śmiechem, w którym słychać było beztroskę i zew wolności wynikający przede wszystkim z wieku każdego dzieciaka. Najstarsi w paczce przyjaciół byli Ron Pokraka i James, mieli po czternaście lat i byli bliźniakami. Sprawiali wrażenie najdojrzalszych, chociaż ten kto ich dobrze znał wiedział jacy czasami potrafili być nieodpowiedzialni. Fakt, że wpadli na genialny pomysł zbudowania klubowego domku na drzewie było dla ich przyjaciół pozytywnym zaskoczeniem, ale niestety pomysłodawcy zapomnieli o materiałach budowlanych co prawie doprowadziło ich plany do śmierci. Na szczęście przed fiaskiem uratował ich trochę młodszy, bo trzynastoletni Phil Cale, najlepszy kumpel Bigelowów. Kilka
dni po nieudanym rozpoczęciu prac budowlanych udało mu się wyprosić od ojca, który był właścicielem tartaku za miastem, dużo mocnych desek i gwoździe.

2

Kiedy Phil popędził do domu Bigelowów Ron siedział nad łóżkiem Jamesa, który rozchorował się na grypę. Jego matka Elizabeth powtarzała, że się zaziębi zanim wyszedł dwa dni temu na podwórko kiedy rozpadał się pierwszy od dawna deszcz. W prawdzie wrócił po chwili do domu, ale zdążył zmarznąć pod prysznicem lodowatego deszczu. Ron nie posłuchał tamtego dnia brata i nie wyszedł z nim na świeże powietrze, zdecydowanie wolał popatrzeć przez okno na miasteczko. Z okien ich niewielkich pokoików świetnie widać było całą okoli cę. Nudnego dnia można było popatrzeć na przechodniów, albo przyjrzeć się pijakom wychodzącym z baru Drake'a i wlokących się do swoich domów. Najczęściej są to wiekowe gospodarstwa rozsiane kilkaset metrów za domem Bigelowów. Te stare budowle są pozostawione same sobie, zupełnie jak stara szkoła, do której nie zaglądają nawet konserwatorzy. Ron od dawna zastanawiał się dlaczego nie zburzą pustostanu. Po co komu stara buda? - zastanawiał się. Czasami rozmawiał o tym z bratem, ale w ciągu najbliższych dni nie było na to czasu. Phil wpadł zdyszany do domu Bigelowów około jedenastej rano. Drzwi otworzył mu John – ojciec Rona i Jamesa. Trzynastolatek przywitał się z sąsiadem i natychmiast powędrował na górę. Bliźniacy zamieszkiwali pierwsze piętro, więc Phil niezbyt dobrze znał resztę domu, bo za każdym razem odwiedzając przyjaciół podążał tą samą drogą.
– Cześć Ron, James! – zawołał jak tylko zobaczył chłopaków siedzących w pokoju Pokraki. Przestąpił przez próg i stanął naprzeciwko okna zasłaniając tym samym jedyny obrazek, który James miał oglądać przez kilka kolejnych dni. – James, dlaczego leżysz w łóżku?! Za pół godziny wybije dwunasta, czas zebrać ekipę i ruszać do pracy. – zawołał z entuzjazmem w głosie.
– Do jakiej pracy? Opamiętaj się Phil. Przecież wiesz, że nic nie mamy poza kilkoma pomocnikami. - wycharczał z trudem James, po czym zakasłał kilka razy i opadł z łoskotem na poduszkę. Phil spojrzał na niego z politowaniem.
– Wstawaj leniu! – zawołał jeszcze raz. Ron zwrócił głowę w stronę przyjaciela i powiedział:
– James musi leżeć w łóżku, bo ma grypę. Wczoraj nawet nie bardzo mógł mówić, ale dzisiaj jest nieco lepiej.
– Jeśli jutro poczuję się lepiej wyjdę na zewnątrz. Nie mogę pozwolić sobie na nudę, bo zwariuję siedząc tu sam! – Phil uśmiechnął się. – I z czego się śmiejesz?! Równie dobrze ty mogłeś znaleźć się na moim miejscu! – zdenerwował się James. Phil nadal się śmiał.
– Ale się nie znalazłem koleżko. – rzucił i już otworzył usta by coś powiedzieć, ale Ron w ostatniej chwili przerwał mu.
– Dajcie spokój mamy dużo poważniejsze sprawy na głowie niż grypa. Zapomnieliście już o naszym domku na dębie? Jeśli nie to przypominam wam, że sami zgodziliście się pomóc w
jego budowie. – mówiąc to patrzył na Phila, a kiedy skończył zdanie odwrócił się do brata. - A ty razem ze mną wymyśliłeś to wszystko i narysowałeś projekt.
Chłopcy spojrzeli po sobie i nagle spoważnieli. Ron miał rację, bo przed wczoraj pięcioro dzieciaków z osiedla zgłosiło się do pomocy przy budowie tworząc w ten sposób zespół. James zakasłał znowu, po czym przemówił jako pierwszy po chwili ciszy.
– Ron ma rację. Musimy coś wymyślić, bo w przeciwnym razie zawiedziemy naszych przyjaciół i zostaniemy z tym wszystkim sami. – w tym samym czasie Phil przypomniał sobie o tym po co właściwie przyszedł do Rona i Jamesa. Uśmiech po raz kolejny zagościł na jego twarzy.
– Chłopaki ja właśnie w tej sprawie do was przyszedłem. Znalazłem rozwiązanie naszego problemu. – powiedział. W tym momencie również Ron i James się rozweselili.
– Naprawdę masz jakiś pomysł? No dalej, opowiedz o wszystkim. – ponaglił Phila Ron i usiadł na fotelu stojącym w kącie przy wyjściu z pokoju Jamesa.
– Tak więc udało mi się załatwić dużo desek i gwoździe. Jak wiecie mój ojciec jest właścicielem tartaku za miastem. Mówił mi wczoraj, że da nam tyle materiału ile będziemy potrzebowali, tylko, że jest jedno „ale”. Sami będziemy musieli przetransportować drewno z tartaku do waszego ogrodu.
– To świetnie! Z transportem damy sobie radę. Najważniejsze, że udało ci się tego dokonać. W takim razie pozostaje nam zebrać ekipę i wziąć się do roboty! – zawołał z entuzjazmem Ron i podniósł się z miejsca. Phil i Pokraka spojrzeli po sobie, a potem rzucili błagalne spojrzenia w kierunku ukrytego pod pierzyną Jamesa.
– Rozumiem. W takim razie życzę miłego dnia. Mam tylko jedną prośbę, przyjdźcie do mnie raz po raz i powiedzcie co i jak na „budowie”. – powiedział i wyjął chustkę do nosa zza poduszki.


Post został pochwalony 0 razy
Sob 17:47, 09 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Drea
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: kobieta

Post
Hm. Poziom tekstu nie jest zły, co najmniej ja nie odczuwałam żadnego niesmaku podczas czytania. Mi się przyjemnie czytało, nawet nieco wciągnęło. Jestem ciekawa, co będzie dalej, bo niewiele ujawniłeś, ale już na początku czuć, że coś wisi w powietrzu, to nie będzie taka sobie niewinna opowiastka. Zamieścisz na forum coś więcej, czy na tym fragmencie poprzestaniesz publikowania? Smile


Post został pochwalony 0 razy
Sob 21:30, 09 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Graphoman
Minister wielki koronny



Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: mężczyzna

Post
Nie powiem zbyt wiele...
Tekst nie jest ani przesadnie słaby, ani genialny. Trzyma się mniej-więcej pośrodku, nie odrzucając od siebie, ale zarazem nie przyciągając i pogrążając bez reszty.
Coś co gryzie w oczy - miejscami źle użyte są słowa, które gryzą się z resztą zdania.
Zdania same w sobie miejscami są zbyt długie, zbyt zawiłe i nieraz niezrozumiałe - wierz mi, czasem lepiej rozbić strasznie długie zdanie na dwoje, niźli zmuszać czytelnika do zaczynania strony od początku, żeby się dowiedzieć, o co w ogóle chodzi. Mnie też się tak czasem zdarza, więc nie potępiam tak bardzo, ale jednak - trzeba nad tym popracować.

Nie podoba mi się też taki... "zamerykańszczony" styl, jakbym oglądał słaby, amerykański film sprzed pół wieku... Ale to moje subiektywne wrażenie, jak i ogólna niechęć do tekstu(choć nie odrzucenie, mógłbym czytać dalej, jak by coś było, ale na pewno nie byłoby to najprzyjemniejsze zajęcie mojego życia).

I nie zrozum mnie źle, ten tekst nie jest słaby, po prostu mi nie podchodzi... A horrory czasem sobie lubię poczytać, więc to raczej nie zrażenie do gatunku.

Nie wiem dlaczego tak jest...

Może chcesz moją ocenę? Na wszelki wypadek zostawię:
4/10.

Choć gdybyś poprawił te błędy dot. źle użytych zwrotów i zbyt długich zdań byłoby więcej.

Young


Post został pochwalony 0 razy
Sob 21:57, 09 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Dzięki. Coś jeszcze dodam, ale nie teraz. Popracuję nad zbyt długimi zdaniami.


Post został pochwalony 0 razy
Nie 9:15, 10 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Gość







Post
Więc tak jak obiecałem, zabieram się do oceniania.

Zgadzam się tutaj z oceną Drei i Younga. Tekst nie jest genialny, ale nie jest również bardzo słaby. Po prostu, tak po środku.
Co do samego stylu opowiadania, podoba on mi się. Lubię Twój styl. Widać w jego tle, że jest to horror i, że coś się święci. Tego gratuluję!
Przypomina mi on styl Edith Nesbit. Nie ma się to nic do tego, że ona pisze bajki, a Ty horrory! Po prostu ona pisała też w takim podobnym, "staro-amerykańskim" stylu, a Twój mi go bardzo przypomina i nie ukrywam, że mi się podoba.
Ugryzła mnie jednak interpunkcja w tekście i to trochę odrzuca. Błędy często się zdarzały. Zdania faktycznie czasami są niezrozumiałe i bezsensowne.
Jednak mimo tego tekst mi się spodobał. Nie jest on czymś genialnym, ale myślę, że jest nad czym pracować!

Aha:
Cytat:
Pragnęliśmy posiedzieć w wąskim gronie najbliższych znajomych i razem poczuć wiatr wdzierający się ze świstem przez ściany budynku kiedy na zewnątrz panowałby upał.

Cytat:
Ron i James obserwowali co działo się na zewnątrz. Siedzieli w milczeniu w jednym pokoju wpatrując się tępo w okno. Udało im się dostrzec jakąś starszą kobietę biegnącą w kierunku baru Drake’a z gazetą na głowie.

Nie wiem czy mi się tylko tak wydaje, ale moim zdaniem narrator dziwnie się zmienia. Raz jest to narracja pierwszoosobowa, a raz trzecioosobowa, tak jak w przykładzie.

Cytat:
Zapewne każdy dzieciak żyjący teraz, albo w dalekiej przyszłości marzył, bądź będzie marzył o wybudowaniu takiej budowli.

Przed "albo" nie stawiamy przecinka!
Cytat:
Pragnęliśmy posiedzieć w wąskim gronie najbliższych znajomych i razem poczuć wiatr wdzierający się ze świstem przez ściany budynku kiedy na zewnątrz panowałby upał
.
Przecinek przed "kiedy".

Cytat:
Ron i James obserwowali co działo się na zewnątrz.

Przecinek przed "co". Dwa czasowniki muszą być oddzielone przecinkiem.

Cytat:
Siedzieli w milczeniu w jednym pokoju wpatrując się tępo w okno

Tutaj tak samo. Przecinek przed "wpatrując".

Cytat:
Zza chmur wyjrzało słońce ostrzeliwując salwami promieni zmoczoną ziemię, która niedługo po tym wyschła.

...Przecinek przed "ostrzeliwując".

I błędów tego typu jest właśnie mnóstwo. Chodzi tutaj o to, że powinny być to zdania złożone, które muszą być oddzielone przecinkiem. Więc jeżeli jest to zdanie złożone(więcej niż jedno orzeczenie - czasownik), to każdy następny czasownik musi być oddzielony przecinkiem, np.
Leżałem na łóżku, wpatrując się w okno.
Nie wiem czy dobrze wytłumaczyłem. Jak coś to pisz.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 17:30, 10 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Nie 17:29, 10 Kwi 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Zrozumiałem co masz na myśli odnośnie zdań złożonych. Nie bardzo lubiłem takie zagadnienia na gramatyce, dlatego nie liczyłem się z tymi sprawami (wiem, że powinienem był zrobić inaczej:P). Dziękuję za ocenę stylu, o którą prosiłem.


Post został pochwalony 0 razy
Nie 19:14, 10 Kwi 2011 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Powieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin