Forum Napiszemy   Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
ISTOTY TUTAJ KŁAMIĄ

 
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
ISTOTY TUTAJ KŁAMIĄ
Autor Wiadomość
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post ISTOTY TUTAJ KŁAMIĄ
Dzisiaj dodaję całkiem nowe opowiadanie, które powstało ponad dwa tygodnie temu. Jest już przeze mnie sprawdzone, ale jak je przeczytacie to proszę o ewentualne sugestie zmian. Smile
Poza tym proszę o ocenę tego opowiadania w kwestiach ogólnych odczuć (gramatykę i interpunkcję zostawmy na drugim planie). Dziękuję. Smile Mam nadzieję, miłego czytania. Razz



ISTOTY TUTAJ KŁAMIĄ


Wiosną 1986 roku w miasteczku Colorado zdarzył się opłakany, w skutkach, wypadek samochodowy. Pijany farmer usiadł za kierownicą pick up’a, chcąc dotrzeć do domu. Kiedy wjechał do miasta, jego prawa stopa zrobiła się potwornie ciężka. Chcąc nie chcąc, kilka przecznic od domu, uderzył z impetem w młodą kobietę przechodzącą przez ulicę. Ludzie mówili, że pick up miał na liczniku grubo ponad 100 mil na godzinę, a owa kobieta nawet nie zdążyła się zorientować, że umarła.
Po prostu w jednej sekundzie żyła; miała na głowie wiele niezałatwionych spraw, musiała przejść na drugą stronę cholernej ulicy; a w następnym momencie pojawiła się ciemność i zapadła cisza.
Cisza, którą przerwało wycie syren karetki i policyjnego radiowozu, ale ona tego nie usłyszała. Ona, na Boga, już nigdy więcej niczego nie usłyszy.
Tak później myślał jej mąż, który poprzedniego dnia szeptał jej do ucha, że wszystko będzie dobrze, bo przecież się kochają. Wtedy jego słowa dawały jej poczucie nieśmiertelności.
Niestety to wszystko zostało zburzone. Spowodował to nieudolny kierowca zielonej furgonetki, który chyba setki razy przepraszał za to, co zrobił. Pijaczyna klęczał nad zwłokami, leżącej w kałuży krwi kobiety. Rwał włosy z głowy, chciał spojrzeć na jej twarz, ale za bardzo się bał, że zapamięta ten wizerunek. Przerażała go myśl, że mogła mieć otwarte oczy.
I w istocie tak było. Szkliste oczy dziewczyny zalewała krew spływająca z głębokiej rany na czole.
Minęło pięć minut i na miejsce wypadku zjechało się kilka samochodów. Z jednego z nich wypadł młody mężczyzna, którego farmer wziął za męża martwej kobiety. Poderwał się na nogi i odskoczył w bok.
¬ – Nie! – zawołał chłopak momentalnie zalewając się łzami. Rozpacz wzbierała w nim falami, zupełnie jakby miał za chwilę wybuchnąć. Rzucił się na kolana i płakał. Jakiś policjant podbiegł do niego i próbował podnieść, ale odpuścił widząc, że to nic nie da.
– Przepraszam! Musi mi pan wybaczyć, to znaczy proszę o wybaczenie! – zawołał farmer zbliżając się doń. Dwójka funkcjonariuszy słysząc jego słowa podeszła do niego i odciągnęła na bok. – Nie chciałem jej zabić, ona pojawiła się z nikąd. Rozumiecie? Mówię prawdę! – tłumaczył spoglądając, co jakiś czas na mężczyznę płaczącego przy zwłokach.
– Nie czas na wyjaśnienia, proszę za mną – odparł oschłym tonem policjant, po czym chwycił farmera pod ramię. Niedługo potem jeden radiowóz odjechał z miejsca wypadku.
Jackob – mąż zabitej kobiety – dochodził do siebie w karetce pogotowia. Rozmawiał z psychologiem i ratownikiem, od którego dostał pigułki na uspokojenie.
– Jak ja o tym powiem naszemu synkowi?! – załkał po chwili milczenia. Miał czerwone oczy, ręce mu drżały. – Przecież nie mogę mówić o tym wprost. To jest zbyt bolesne dla mnie, a co dopiero… – zapłakał znowu.
– Przecież Mary była za młoda żeby umierać – wycedził przez zęby. – Stanowczo za młoda…

Kilka miesięcy po pogrzebie Jackob nadal chodził do psychiatry i opowiadał o piętrzących się problemach. Wielu z nich nie potrafił rozwiązać, bo jego serce ciągle krwawiło. Nadal nie starczyło mu odwagi, by wejść do gabinetu Mary. Ostatni raz był tam, kiedy jeszcze żyła.

Lata mijały, a rany zaczęły się zabliźniać. Colorado znowu stało się spokojnym miasteczkiem, w którym nie działo się absolutnie nic, co mogłoby zakłócić panującą harmonię. Niestety, jak każdy wie, nic nie może trwać wiecznie.
W Colorado po dziesięciu latach zginęła kolejna osoba; ale ten przypadek znacząco różnił się od poprzedniego. Żywota trzydziestoletniego mężczyzny nie dokonał żaden pijany kierowca. Policjanci badający tę sprawę długo zastanawiali się, komu przypisać tę zbrodnię. Zadanie było trudniejsze, bo zabójstwa musiał dokonać wyjątkowy zwyrodnialec. Zaś w pobliżu Colorado nigdy takich nie było. Jedynie Pinos pękało w szwach od największych wykolejeńców. Tylko, że Prison Island była zbyt daleko, by mógł tutaj przywędrować jakiś szaleniec.

Mężczyzna, którego zabito nie miał żadnej rodziny, żył na uboczu i nie miał zbyt wielu znajomych. To sprawiało, że znalezienie mordercy było jeszcze trudniejsze. Wyglądało na to, że facet zginął bez powodu.
Każdy wie, że bez powodu zabijają jedynie najwięksi wykolejeńcy tego świata. Policja trzymała wyniki tej sprawy w największej tajemnicy, w obawie przed wywołaniem niepotrzebnej paniki. Dobrze wiedzieli, że chaos pozwoli mordercy na rozszerzenie działalności. Na pewno ilość ataków na bezbronnych ludzi by się podwoiła, jeśli nie potroiła.
Niestety miasteczko nie było wielkie. W ciągu kilku dni wiadomość o morderstwie dotarła do każdego. Ludzie zaczęli robić to, co wychodzi im w takich sytuacjach najlepiej – plotkowali i wyolbrzymiali nadając tej historii jeszcze mroczniejszego wyrazu. Niedługo po pogrzebie nieszczęśnika, na który przyszło pół miasta, rodzice zaczęli straszyć dzieci potworem, który wciągnął Marka Brown’a do ziemi.
Jeśli się nie uspokoisz, to ten Straszny Pan przyjdzie do ciebie w nocy; i nie łudź się, że obudzi nas twój krzyk – usłyszała mała Betty od matki, któregoś wieczora, kiedy nie chciała zjeść kolacji. W efekcie rozpłakała się i kompletnie straciła apetyt. Odeszła od stołu w kąt kuchni, bo za bardzo bała się uciec do pokoju. Wolała jak najdłużej pozostać w zasięgu wzroku matki, która, mimo, że napędziła jej strachu, była jednocześnie jedyną osobą, u której mogła szukać ratunku.
– Wracaj do stołu – powiedziała średniego wzrostu kobieta zbliżając się do Betty, która zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu.
– A obiecujesz, że potwór do mnie nie przyjdzie? – zapiszczała kryjąc twarzyczkę w dłoniach. – Ja nie chcę żeby przyszedł. Zjem owsiankę.
– Obiecuję, że Potwór do ciebie nie przyjdzie – odparła kobieta, po czym wzięła córkę na ręce. Dziewczynka, mimo, że była bezpieczna, nadal oglądała się wstecz, by mieć pewność, że za plecami matki nie czaił się potwór.
Po kolacji, Betty poszła z mamą do pokoiku na poddaszu. Kobieta położyła córeczkę w łóżku i przykryła ją kołdrą.
– Śpij dobrze dziecinko – powiedziała i cmoknęła ją w czoło. Betty przetoczyła wzrokiem po pokoju. Jej mama chwilę później zgasiła światło i wyszła zamykając za sobą drzwi. Dziewczynka momentalnie poczuła jak ciarki przebiegły jej po plecach. Nagle zrobiło jej się zimno. Przypomniała sobie słowa matki. Zaczęła zastanawiać się czy drzwi jej szafy były zamknięte. Wiedziała, że potwory zawsze wychodzą z szafy.
Nie miała odwagi krzyknąć. Mama nie zareaguje na wołanie, bo przecież sama tak mówiła. Nie chciała też, żeby potwór ją usłyszał; może nie wiedział, że Betty była w pokoju.
Dziewczynka nakryła głowę kołdrą. Przymknęła oczy i próbowała zasnąć, ale z czasem zaczęło brakować jej powietrza. Robiło się gorąco.
Wychyliła główkę na zewnątrz. Poczuła przyjemny chłód, który gwałtownie uderzył ją w twarz. Oddychała głęboko, a strach jakby ustąpił. Ułożyła głowę na poduszce, gotowa do snu. Zamknęła oczy.
Już prawie przysnęła, kiedy rozległo się miarowe stukanie. Betty momentalnie narzuciła kołdrę na głowę i skuliła się, trzęsąc jak osika. Stukanie nie ucichło, wręcz przeciwnie, robiło się coraz głośniejsze. Betty zamarła. Nie miała siły krzyczeć, blokowało ją ściśnięte gardło.
Uniosła kołdrę i spojrzała w okno. Dostrzegła ruch. Widziała twarz i białą dłoń stukającą w okno. To musiała być twarz!

2

Jacob nie mógł zasnąć. Całą noc trzymał przy sobie zdjęcie Mary. Miała wtedy taką roześmianą twarz. Twarz, której on już nigdy nie zobaczy na żywo. Wiedział o tym, dlatego każda rocznica śmierci jego żony była tak samo bolesna. Jedynym lekarstwem uśmierzającym potworny ból był alkohol. Pił go jedynie w rocznicę, bo nie mógł sobie pozwolić na nałóg. Miał przecież syna, którego musiał samodzielnie wychować.
Nieraz zastanawiał się jak Billy przeżywał kolejne rocznice. Jacob nie miał odwagi go o to zapytać, więc jedynie próbował to sobie wyobrazić. Domyślał się, że jego synek płacze po nocach. W dodatku Billy ostatnimi czasy często miewał koszmary. Nieraz opowiadał o nich ojcu.
We śnie potrącił mnie żółty autobus. Tato, ja nie chcę zginąć, jak mama. Chcę żyć, rozumiesz? – mówił każdej nocy, kiedy wcześniej budził się z krzykiem. Jacob gładził go po głowie i kłamał, że wszystko będzie dobrze. Mówił to, chociaż sam nie wierzył we własne słowa. Nie po tym, co go w życiu spotkało. Nadal pamiętał, co powiedział Mary dzień przed jej śmiercią: wszystko będzie dobrze, bo przecież się kochamy…
Bzdura! W życiu nigdy nie jest tak dobrze jak nam się wydaje!
Nigdy!
Wszystko opiera się na tym, by wiedzieć, kiedy należy odejść.
Mary odeszła, bo ten chuj za nią zdecydował – myślał Jacob spoglądając na zdjęcie żony, cały czas popijając whisky.
Powinien za to zapłacić i również zrezygnować z życia!
Jackob pociągnął łyk z butelki, która była już prawie pusta. Przez chwilę kwitła w nim chęć zemsty, która była na tyle silna, by wydać owoc.
Pomysł na odebranie życia mordercy Mary uleci z głowy Jackoba jak tylko ten położy się spać. Następnego dnia nie będzie o niczym pamiętał.
Działo się tak każdego roku. Dzięki temu mógł poprzedniego dnia myśleć o wszystkim, rozważać najzuchwalsze sposoby zamordowania kierowcy furgonetki. Zastanawiał się też nad tym, co ów gość robił. Wiedział, że został wypuszczony z więzienia, bo minął już okres jego kary. Jacob sprzeciwiał się tak łagodnemu wyrokowi, ale nie mógł nic na to poradzić. Kiedy był pijany, uważał, że jedynym sposobem na wyegzekwowanie sprawiedliwości było wzięcie sprawy w swoje ręce. Niestety póki, co nie mógłby nic zrobić.
Jego plany pokrzyżowała wiadomość o morderstwie w Colorado. Policja nie mogła znaleźć zabójcy. Jeśli Jacob zabiłby mordercę jego żony, na pewno obciążono by go dodatkowo za zbrodnię, której nie popełnił.
Około północy whisky się skończyła i poszedł spać. Jego sen był na tyle mocny, że nie usłyszał Billy’ego wołającego o pomoc.

Chłopiec darł się wniebogłosy. W jego pokoju ktoś był. Światło latarni z zewnątrz oświetliło oblicze wysokiej postaci, której twarz spowijała chusta. Billy zachrypł i nie mógł już dłużej wołać o pomoc. Istota, która wydostała się z szafy chłopca, wyciągnęła przed siebie ręce. Nosiła białe, za duże, rękawiczki, które zsunęły jej się ukazując włochate nadgarstki.
– Ciszej chłopcze – odezwał się spokojny głos, który potęgował przerażenie Bill’a. Chłopiec przywarł do ściany czując bijący od niej chłód. Nieznajoma postać stanęła na poręczy, na brzegu łóżka, niczym sowa czekająca na gałęzi. Billy zamilkł w nadziei, że to, co widział nie istniało naprawdę.
– Dobrze, że już nic nie mówisz. Mam nadzieję, że tak zostanie, bo w przeciwnym razie sam będę musiał cię uciszyć. A to nie będzie przyjemne – powiedział obrzydliwie łagodnym tonem. W jego głosie było coś, co przerażało chłopca najbardziej. Nienaturalny spokój i poczucie wyższości, które dawało nieznajomemu możliwość zapanowania nad czyimś życiem.
– Ty nie istniejesz naprawdę – wyszeptał chłopiec, nadal osłaniając się kołdrą. – Ale jeśli się mylę, to proszę, nie rób mi krzywdy – załkał. Oczy zapiekły go momentalnie i zaczął płakać.
– Nawet nie myśl o tym, że pomoże ci ojciec. Ten sukinsyn od dwudziestu minut leży pijany w pokoju obok. Jesteś sam Billy. Zupełnie sam – wycedził mężczyzna, który w miarę jak się zbliżał, przybierał nieludzkiego wyrazu. Jego oczy zapłonęły obłędem, a ręce osłonięte jedwabnymi rękawiczkami przerażały chłopca bardziej niż najostrzejszy tasak.
Znowu naciągnął na głowę kołdrę, zebrał w sobie siły i krzyknął, gwałtownie rozrywając zalegającą w domu ciszę.

3

Betty spoglądała w okno przez wąską szparę w kołdrze. Dłoń stukająca w szybę pokrywała jakaś białą tkanina. Dziewczynka nie miała odwagi, by spojrzeć wyżej, gdzie powinna znajdować się twarz potwora, o którym mówiła jej matka.
Betty nie czekając dłużej zaczęła krzyczeć. Kiedy zamilkła, stukanie nie ustępowało, nadal widziała uderzającą w szybę dłoń. Chwilę później w pokoiku dziewczynki znalazła się jej mama.
– Co się stało?! – zawołała od progu. Betty wyciągnęła głowę spod pierzyny i spojrzała ukradkiem w okno. Po dłoni nie było ani śladu. – Dlaczego jesteś blada?
Dziewczynka zastanawiała się, co odpowiedzieć matce, która wyglądała na solidnie przerażoną.
– Bałam się, bo… – załkała – bo w pokoju był jakiś… jakiś pan – dodała czując ciarki przebiegające jej po plecach na dźwięk tych słów. Słów, które wypowiedziane przez małe dziecko rażą z ogromną siłą, jakiej dorosły człowiek w żaden sposób nie potrafi zrozumieć. Strach dziecka jest niewypowiedziany, nie można go nazwać żadnym istniejącym słowem, bo dzieci są zbyt małe, by zastanawiać się nad nazewnictwem.
Nie ogranicza ich żaden mur, który można by nazwać granicą ludzkiej wyobraźni. Problem ograniczenia dotyczy jedynie dorosłych, którzy w ferworze pracy i ciągłego biegu za pieniądzem zapominają, co to znaczy być dzieckiem.
– Nie martw się, to był tylko sen – odparła matka po chwili dłuższego namysłu. – Nieznajomi panowie nie wchodzą od tak do cudzych domów.
– Ale mamo, ja go naprawdę widziałam – zarzekała się Betty z ręką na łomoczącym serduszku. – Widziałam jak wychodził z tej szafy. – Pokazała palcem na sporą komodę, którą jej mama zmierzyła badawczym wzrokiem. Betty rzuciła ukradkowe spojrzenie na okno, za którym spodziewała się zobaczyć trupio białą dłoń. Ku jej uldze widziała jedynie czarną płachtę nieba, okraszoną gwiazdami.
– W tej szafie nic nie ma – stwierdziła matka zaglądając do środka. – Naprawdę nie masz się, czego bać kochanie – dodała i jeszcze raz przytuliła córeczkę, która nie wydawała się być przekonana. Betty nadal umierała ze strachu, na samą myśl, że jej matka za chwilę opuści pokój i znowu zostawi ją samą.
A co jeśli za drugim razem nie usłyszy mojego krzyku? – zastanawiała się dziewczynka przebierając, mokrymi od potu, rękoma pod kołdrą.
– Mamo, nie odchodź – poprosiła.
– Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Nie mogę z tobą zostać – odparła i zrobiła krok do tyłu. Betty przełknęła ślinę.
– Tylko nie zamykaj drzwi. I przyjdź do mnie jak skończysz – jęknęła błagalnym tonem. Matka uśmiechnęła się do niej.
– Postaram się. Śpij dobrze – rzuciła i otworzyła na oścież drzwi, po czym wyszła. Betty wychyliła się z łóżka i zawołała:
– Dobranoc!
Niedługo później w przedpokoju zapanował mrok, więc w pokoju dziewczynki też robiło się ciemno. Przez chwilę nieznośny chłód był na nowo odczuwalny. Betty zaniepokoiła się i schowała stopy pod pierzynę, jakby zaraz oślizgła łapa, spod łóżka, miałaby za nie chwycić.
Na szczęście udało się uniknąć ewentualnego spotkania z zakończoną długimi szponami ręką. (Betty zawsze tak wyobrażała sobie potwory spod łóżka. One nigdy nie miały twarzy. To była po prostu ogromna, zakończona długimi pazurami mackowata łapa.)
Dziewczynka czekała na rozwój wypadków, ukryta pod kołdrą. Zastanawiała się, sparaliżowana strachem, czy potwór w białych rękawiczkach jeszcze się pojawi. Chciała o tym nie myśleć, ale to było od niej silniejsze.
Strach zawsze bardzo oddziałuje na psychikę; i jakkolwiek próbujemy go zwalczać, on jedynie umacnia swoją pozycję. Ściska nasz umysł, jak pętla ściągająca się na gardle wisielca. Nienaturalnie wyostrza zmysły. W dodatku do granic możliwości wykorzystuje możliwości naszej wyobraźni, której w sytuacji stresowej chcielibyśmy się wyzbyć.
Betty zmagała się z taką samą trudnością, ale była zbyt młoda żeby odbierać to jak każdy inny człowiek, starszy od niej, o przynajmniej dekadę.
Na szczęście potwór nie wrócił.
Zostawił ją w świętym spokoju i już nigdy, w tej postaci, jej nie nękał.

4

Rozdzierający ciszę krzyk zamarł jak tylko potwór w białych rękawiczkach zniknął z pola widzenia Billy’ego. Chłopiec rozejrzał się dysząc ciężko. Mrużył oczy, jakby miało mu to pomóc w prześwietleniu ciemności, która panowała w jego pokoju.
Po nieznajomym nie pozostało ani śladu. Chłopiec zastanawiał się jak to się stało. Potem nabrał przekonania, że sam go odstraszył. Jego ojciec nie musiał mu w niczym pomagać.
Czy to znaczy, że dorosłem? – zastanawiał się, nadal odczuwając lekką trwogę. Mimo tego, co dokonał, nadal bał się obejrzeć przez ramię. Wiedział, że potwór mógł w każdej chwili wrócić i udusić go poduszką, albo zaciągnąć do szafy. Tak zawsze działo się w najstraszniejszych filmach, które nieraz oglądał jego tata. Billy pamiętał to bardzo dobrze. W tej chwili jego pamięć działała na niekorzyść chłopca.
Każdy wie, że jeśli w środku nocy obudzi nas stukot w szybę, albo szuranie stóp o parkiet, umieramy ze strachu, najczęściej, przed tym, co widzieliśmy w ostatnim horrorze. Przypominają nam się same najgorsze rzeczy. Bóg jeden wie, dlaczego myślimy wtedy o najpotworniejszych zbrodniarzach i ich sposobach na odebranie człowiekowi życia. Potem, z przerażeniem, uświadamiamy sobie, że równie dobrze my moglibyśmy stać się ofiarą.
Tak samo poczuł się Billy. Nagle opuściła go całą odwaga, którą przez krótki moment był przepełniony. Chłopiec opadł na poduszkę i okrył się kołdrą w obawie przed innymi potworami, które zazwyczaj lubiły ukrywać się pod łóżkiem.
Zamarł w tej pozycji, a kiedy sen zaczął zamykać mu oczy, przestał się bać. Chwilę później zasnął. Ku jego szczęściu nie dręczyły go koszmary.

5

Jacob obudził się o dziewiątej rano skacowany. Poszedł chwiejnym krokiem do kuchni i opróżnił wypełnioną do połowy butelkę wody. Suchość w gardle na chwilę ustąpiła.
Billy pojawił się w drzwiach zaspany z rozczochranymi włosami.
– Ubieraj się – rzucił Jacob – zrobię ci śniadanie i odprowadzę do szkoły.
Chłopiec przyjrzał się ojcu z uwagą. Zmrużył oczy i otworzył usta.
– Co ci jest, tato? – zapytał. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – stwierdził i wyszedł z kuchni, kierując się zapewne do łazienki.
Jacob spojrzał w lustro wiszące na ścianie przy wejściu do kuchni. Wyglądał koszmarnie. Miał podkrążone oczy, bladą twarz i tępe spojrzenie. Zupełnie jak nieboszczyk, który nie żył, od, co najmniej, kilku dni.
Miał wrażenie, że się stoczył. Wydawało mu się, że po śmierci Mary nie potrafił normalnie żyć, bo zbyt wiele kosztowała go utrata jedynej kobiety, którą był w stanie pokochać. W tej chwili jego wielka miłość była bez znaczenia, bo nie można objąć wspomnienia. Uważał, że było to tak samo niewykonalne jak przywrócenie Mary do życia.
– Poradzę sobie – powiedział do siebie spoglądając w lustro. Zdobył się nawet na powtórzenie tych słów patrząc w oczy swojemu odbiciu.
Jakiś czas później do kuchni wrócił Billy. Chłopiec zjadł śniadanie i wyszedł z ojcem do szkoły. Opowiedział mu, co widział w nocy i o tym jak bardzo się bał. Zataił jedynie fakt, że krzyczał opętańczo aż potwór zniknął. Jacob uważnie wysłuchał historii syna, po czym zaczął opowiadać mu o tym, czego sam się bał, jako dziecko. Kto, jak kto, ale on dobrze znał dziecięcą psychikę i ich bezgraniczną wyobraźnię.
Kiedy pocieszony Billy zniknął za drzwiami szkoły, Jacob odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kiosku, w którym, niezmiennie, od piętnastu lat kupował gazetę codzienną. Sprzedawca stojący za ladą powitał go z uśmiechem.
– Witam pana! – zawołał od progu Jacob. Sprzedawca odpowiedział mu tym samym.
– To, co zwykle prawda? – zapytał. Jacob przytaknął kiwnięciem głowy. – Co u pana słychać? – zapytał, po czym dodał szybko. – Wiem, że zadaję to pytanie codziennie, ale lubię wiedzieć, co nowego.
Jacob uśmiechnął się serdecznie, po czym wyjął z kieszeni portfel. Zapłacił za gazetę i odezwał się w końcu:
– To, co zwykle. Wczoraj była kolejna rocznica, wie pan… – zawiesił na chwilę głos. Spojrzał na pierwszą stronę gazety. Stwarzał pozory spokojnego, ale spuścił wzrok nie po to, aby móc przeczytać fragmenty artykułów z okładki.
– Nadal nie mogę pogodzić się z tym, co się stało. W dodatku jej morderca wyszedł z więzienia – powiedział po chwili.
– Myślę, że powinien pan skontaktować się z jakimś specjalistą – odparł sprzedawca. – Moja matka miała taki sam kłopot. – Jacob podniósł wzrok; miał szkliste oczy. – Mój ojciec wpadł pod pociąg. Maszynista był w szoku. Rozmawiał z moją matką, przepraszał ją z tysiąc razy. Ona mu wybaczyła, ale on nie potrafił pogodzić się z tym, że zabił człowieka.
Zdaje pan sobie sprawę jak czuje się człowiek, który wie, że za chwilę odbierze komuś życie i nie ma na to żadnego wpływu? – zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Jak zwykły morderca. Potworny ciężar, którego człowiek nigdy nie pozbędzie się w pojedynkę.
Jackob zamyślił się na chwilę. Sprzedawca pozwalał mu na to. O tej porze do jego sklepiku nie przychodził nikt poza Jacob’em.
– Chyba ma pan rację. Ja czuję się podobnie, chociaż nie zrobiłem niczego złego – odparł ściskając w ręku gazetę. Koniuszki jego palców poczerwieniały na moment.
– Chce pan porozmawiać z człowiekiem, który pomógł temu maszyniście?
– Jeśli to możliwe, to owszem. Jak mogę się z nim skontaktować? – zapytał. Sprzedawca zajrzał pod ladę, po czym wyjął zwitek papieru.
– Tutaj jest adres i telefon. Ten człowiek jest teraz bardzo stary, o ile w ogóle żyje. Miejmy jednak nadzieję, że ma się dobrze, bo tylko on jest w stanie panu pomóc – odparł i przekazał Jacob’owi brudny świstek papieru.
– Dziękuję. Mimo wszystko, bardzo mi pan pomógł. – Jacob podał sprzedawcy rękę na pożegnanie, po czym odwrócił się i wyszedł z kiosku. Za drzwiami spojrzał na żółtą karteczkę, na której napisane było: 23 Florida Ave, Colorado.
– Florida Ave, to niedaleko – rzucił pod nosem, po czym ruszył w kierunku przeciwnym do jego domu.
6

Po dziesięciu minutach dotarł do Florida Ave. Dom, w którym mieszkał Michael Brown, był zadbany i piękny. Stał pośród nowoczesnych mieszkań, które i tak nie dorównywały mu urokiem. Jacob stanął przed przerdzewiałą furtką, na której zostały resztki zielonej, łuszczącej się, farby. Imponujący ogród dawał domowi dużo cienia i potęgował tajemniczość tego miejsca. Jacob nacisnął przycisk uruchamiający dzwonek. Za pierwszym razem nikt mu nie otworzył. Dopiero, kiedy nacisnął drugi raz, z domu wyszła przygarbiona staruszka.
– Kim pan jest? – zapytała łamiącym się głosem.
– Nazywam się Jacob Anderson. Czy zastałem Michael’a Brown’a?
– Niestety mój mąż, od roku, nie żyje – odparła kobieta uginająca się pod ciężarem życia. Jacob ściągnął brwi.
– Bardzo mi przykro. Wiem, co pani czuje. Sam dziesięć lat temu straciłem żonę.
– Ja też panu współczuję. To trudne, ale pogodziłam się z tym, że po narodzinach człowieka w końcu następuje śmierć – powiedziała bezceremonialnym tonem zbliżając się do furtki. – Ja też nie będę żyła wiecznie. Dobrze wiem, że zbliża się mój koniec. Mam dziewięćdziesiąt siedem lat i dziękuję Bogu, że pozwolił mi tyle przeżyć.
– To prawda, dostała pani dużą premię – odparł siląc się na uśmiech. – To ja już pójdę, nic tu po mnie.
– Zanim pan odejdzie, proszę mnie posłuchać.
¬– Słucham.
– Domyślam się, w jakiej sprawie przyszedł pan do mojego męża. Jedyne, co mogę powiedzieć to, to żeby się pan nie obwiniał. To na pewno nie pana wina. Cokolwiek się nie stało. – Jacob uśmiechał się, tym razem szczerze.
– Dziękuję za dobre słowo. Nawet nie wie pani ile to dla mnie znaczy – powiedział i pożegnał ją uściskiem dłoni. Życzył jej zdrowia. Zazdrościł tej kobiecie siły, ale nie wiedział jednego…
Nie miał pojęcia, że był ostatnią osobą, którą ta staruszka w życiu widziała.

Odwrócił się na pięcie i ruszył Florida Ave. Czuł się nieco lepiej niż wcześniej. Żona nieżyjącego terapeuty była dobrą kobietą, która jak mało, kto potrafiła pocieszać.
Jacob po drodze do domu zastanawiał się, co powinien zrobić. Nadal rozważał porady znajomego sklepikarza. Powinien znaleźć sobie terapeutę, póki nie było za późno.

7

W Colorado znowu pojawiło się zło. Uśpione od 1986 roku, znowu się przebudziło i zaczęło zbierać dużo większe żniwo niż dziesięć lat temu.
Tym razem owe zło pojawiło się z nikąd i nie miało imienia. Policja próbowała to, od jakiegoś czasu, bezskutecznie ustalić. Na razie wiadomo było jedynie, że ofiarą mógł stać się każdy. Myśliwy nie wybierał według klucza, jakiejś chorej prawidłowości. Śmierć dopadała mieszkańców Colorado losowo, zupełnie jak w wyliczance.
Na początku zginął trzydziestoletni ochroniarz pracujący na nocnej zmianie w jakimś biurowcu. Został zasztyletowany w swojej kanciapie. Policjanci znaleźli ślady zażartej walki o życie, jaką stoczyła ofiara przed tragiczną śmiercią.
Wysoki mężczyzna leżał na ziemi z gardłem podciętym od ucha do ucha. Rana była tak głęboka, że gość niemal pozbył się głowy. W całej kanciapie było pełno krwi. Wokoło dominowały krwawe odciski dłoni, rozmazane ślady butów, brunatne ubrania i czerwone kałuże.

Kolejną ofiarą była siedemnastoletnia Mary Jackson, którą znaleziono w zaułku odbiegającym od Main Street. Morderca przebił jej głowę metalowym prętem. Nastolatka miała jeszcze kilka ran kłutych brzucha i jedną, głęboką szramę biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Policja nie znalazła żadnych świadków. Wyglądało na to, że dziewczyna nie wołała o pomoc. Najprawdopodobniej nie zdążyła.

W Colorado wzmagała się panika, której nie można było w żaden sposób uniknąć, ani nawet załagodzić. Ludzie bali się o swoje życie, tym bardziej, że ofiarami mordercy były przypadkowe osoby.
Ulicami miasta chodziło coraz mniej ludzi. W nocy wszyscy zaszywali się we własnych domach i nie otwierali drzwi nikomu. Wszystko, dlatego, że mordercą mógł być dosłownie każdy.
Informacja o tym, co działo się w mieście dotarła do wszystkich ludzi. Z czasem zaczęto o tym pisać w lokalnym dzienniku. Przez to panika zbierała własne żniwo. Ludzie nie mogli spać.
Tymczasem policja zaczęła znajdować dowody. Śledczy próbowali połączyć fakty, ale znowu natrafili na problemy. Okazało się, że każda zbrodnia była przeprowadzona w inny sposób. Żadnego morderstwa nie dokonano w tym samym stylu. Zupełnie jakby w Colorado zaczęła szaleć mafia mająca na wyłączność kilku zawodowych zabójców.
Z dnia na dzień w mieście było coraz gorzej. Umierali kolejni niewinni ludzie. Nieraz policja, jednego dnia, trafiała na zwłoki kilku osób.
Pogrom trwał. Śmierć zabierała na tamten świat coraz więcej ludzi.

8

Jacob szedł zatłoczonym chodnikiem w kierunku Main Street. Nadal zastanawiał się, co robić. Postanowił skręcić w wąską uliczkę, do miejskiego parku. Usiadł na ławce i rzucił okiem na okładkę zmiętej gazety. Chcąc na chwilę oderwać się od rzeczywistości, zaczął szukać artykułu o zbrodniarzu z Colorado. Przewrócił kilka stron. Zaczął czytać, kiedy ktoś chwycił go za ramię. Jacob wzdrygnął się ze strachu i odwrócił.
– Proszę się nie bać – rzuciła stojąca za nim kobieta. Była stara, co zdradzała jej poorana zmarszczkami twarz. Miała na sobie podartą i brudna suknię.
– Czego pani chce?! – oburzył się Jacob. Wstał na równe nogi zaś kobieta wyglądająca na żebraczkę zajęła jego miejsce.
– Chcę porozmawiać. Wiem, że się nie znamy, ale myślę, że mogę panu pomóc – odparła bez owijania w bawełnę. Jacob zmarszczył brwi, po czym usiadł obok niej i zapytał:
– A w czym może mi pani pomóc?
– Wiem, co pana trapi i jest szansa temu zaradzić.
– Nie ma pani pojęcia, co przeżyłem – odciął się Jacob. Kobieta ujęła jego dłoń.
– Pana żona mogła żyć, a jednak ktoś odebrał jej tą szansę – zaczęła. Spojrzała w oczy rozmówcy, po czym dodała: – Mam rację?
– Oczywiście, że tak, ale ten wsiowy sukinsyn ją zabił! – warknął Jacob, po czym zaczął płakać. Próbował się powstrzymać, ale nie dał rady. Kobieta podała mu białą jak śnieg rękawiczkę.
– Proszę otrzeć łzy. Niestety mam tylko to. – Jacob usłuchał jej rady. – Wiem jak panu pomóc, ale może się to wydać niewiarygodne.
– Co może wydać się niewiarygodne?
– Pańską żonę można przywrócić do życia – odparła, a w jej oczach pojawiły się wirujące iskierki. Zupełnie jakby chciała zahipnotyzować Jacob’a.
– O czym pani mówi?! – zdenerwował się. – To zwykła kpina, a ja nie pozwolę kpić z Mary! – krzyknął jej w twarz. – Rozumiesz to?!
– Proszę, niech pan przestanie. Chciałam tylko pomóc – usprawiedliwiała się. – Przecież to nic nie kosztuje, a może pomóc – dodała niemal płacząc.
– W jaki sposób? – zapytał Jacob, któremu nagle zrobiło się żal starej kobiety.
Staruszka podniosła wzrok. Przez chwilę miał wrażenie, że chciała się uśmiechnąć.
– To trudne, ale pańska żona może wrócić do świata żywych. – Zamyślili się oboje. – Wiem jak zginęła. Rozumiem pański ból, bo w końcu utracił pan miłość swojego życia. To bardzo bolesne i ciężko się z tym pogodzić. Rozumiem pańskie rozgoryczenie, bo ktoś odebrał życie Mary, a przecież każdy pragnie żyć. To normalne. Prawda?
– Tak, to prawda – odparł Jacob. – Ale co ja mogę? Przecież Mary od dziesięciu lat nie żyje. Czasu nie da się cofnąć.
– Owszem. Nie można cofnąć czasu, ale można przywrócić pańską żonę do życia – odparła kobieta. – Wiem, że może mi pan nie wierzyć i to rozumiem, ale taka szansa nie nadarza się codziennie.
– W takim razie jak miałbym ożywić Mary? – zapytał z niedowierzaniem Jacob. Kobieta rozchyliła kąciki ust w dyskretnym uśmiechu. Był prawie niezauważalny.
– Musiałby pan spełnić warunek rytuału. Jedynym sposobem na ożywienie kogokolwiek jest… zabicie osoby, której najbardziej nienawidzisz.
– To zbyt ryzykowne, kobieto! – rzucił Jacob i już miał wstać, kiedy staruszka złapała go za rękę.
– Taka szansa nie nadarzy się już nigdy więcej. Radzę to przemyśleć! – powtórzyła, po czym zwolniła uścisk. Jacob zerknął jej w oczy, by utrwalić w pamięci to przenikliwe spojrzenie i pobiegł na Main Street.
Po drodze ani razu się nie odwrócił.

9

W ciągu dnia długo zastanawiał się nad tym, co powiedziała mu nawiedzona kobieta. Uznał ją za wariatkę, ale co jeśli miała rację? Rzeczywiście mógłby wtedy przegapić jedyną w życiu okazję na rozmowę z Mary. Mogliby wtedy znowu razem zamieszkać. To było tak piękne marzenie, że powoli zaczął wierzyć w możliwość jego spełnienia.
Problem polegał na tym, co musiał zrobić, by znowu zobaczyć ukochaną żonę. Miał odebrać życie osobie, której najbardziej nienawidził. Oczywiście był nią morderca Mary, który niedawno opuścił więzienie. Jacob zawsze uważał, że należała mu się kara śmierci. Niestety, skazano go jedynie na dziesięć lat.
Mało, o wiele za mało. W końcu odebrał komuś życie. Zabił kobietę, która była bardzo młoda. Za młoda żeby umierać.
Jacob miał wystarczająco duży powód, by go zamordować. Dlaczego więc dopiero teraz zaczął o tym myśleć?

– Muszę znaleźć tą kobietę – powiedział do siebie następnego ranka. Poszedł do parku i usiadł na tej samej ławce, co ostatnim razem. Niestety staruszka się nie pojawiła.
Wrócił? zrezygnowany do domu. Próbował pogodzić się z tym, że utracił szansę od losu. Usiadł w salonie i napił się whisky. Billy w tym samym czasie siedział w szkole.
Jacob pił w najlepsze i zastanawiał się na swoim życiem. Alkohol powoli uderzał mu do głowy, a on myślał nad tym, co powinien zrobić; kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.

Po drugiej stronie stała stara kobieta, którą próbował rano odszukać. Jacob odstawił na bok butelkę i otworzył drzwi.
– Rozumiem, że się pan zdecydował – rzuciła na powitanie. Jacob spojrzał na nią, po czym pokiwał głową.
– Tak, zrobię to, bo pani uwierzyłem – odparł. Kobieta stała w progu mierząc go wzrokiem, zupełnie jakby miała w oczach rentgena. Jacob poczuł się nieswojo, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
– Więc jak? – ponaglił ją. Kobieta drgnęła, jak wyrwana z głębokiego zamyślenia.
– Jeśli się pan zgodził to proszę wykonać to, co poleciłam. Jeśli najbardziej znienawidzony przez pana człowiek zginie, to Mary wróci do żywych i stanie w tych drzwiach. – Jacob poczuł ucisk w żołądku.
– Niech pan pamięta, że od tej chwili łączy nas umowa. Jeśli zostanie zerwana to pan straci życie – odparła oschłym głosem i odwróciła się na pięcie.
– Jaka umowa?! – zawołał za nią Jacob, ale staruszka nie odpowiedziała. Oddalała się, aż w końcu zniknęła mu z oczu. Jacob zamknął za sobą drzwi domu i chwycił stojącą w przedpokoju butelkę whisky. Napił się, po czym usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać.
Targały nim wyrzuty sumienia połączone z radością. Mógł odzyskać żonę i to był plus, ale jednocześnie minus stanowił fakt, że musiał zabić człowieka.
Zastanawiał się czy będzie w stanie to zrobić. Kobieta mówiła coś o umowie, która ich złączyła. To brzmiało jak groźba. W końcu Jacob też mógł zginąć. Wóz albo przewóz. Nie było innych możliwości. Brakowało kół ratunkowych.
– Mordercy są wśród nas – powiedział do siebie i nalał whisky do szklanki. – Niech żyją mordercy. Co za ironia – zaśmiał się i wypił do dna.
Prawda była taka, że mordercy nie tylko są wśród tłumu. Rzeczywistość jest o wiele bardziej okrutna. Morderca czai się w każdym z nas. Tylko od siły charakteru zależy czy pozwolimy mu się rozbudzić i zacząć działać.
Jacob zaczął rozumieć tę prawdę dopiero, kiedy wytrzeźwiał. Odstawił alkohol i obiecał sobie go więcej nie dotknąć.
– Gdybym się tego cholerstwa nie napił, umiałbym odmówić! – krzyknął i rzucił pustą szklankę przed siebie. Naczynie rozbiło się o komodę stojącą pod oknem. Podniósł się z miejsca i zaczął zastanawiać nad tym, co robić. Z tego, co pamiętał, kobieta mówiła, że nie mógł zerwać umowy. Mogło go to kosztować życie, a przecież Billy potrzebował ojca. Jacob dobrze o tym wiedział. Chłopiec nie potrafiłby pogodzić się z podwójną stratą.

W zaistniałej sytuacji było tylko jedno wyjście. Musiał podjąć się zadania, które postawiła przed nim stara kobieta.
– Zostanę mordercą – stwierdził z rozgoryczeniem w głosie. – Nie wierzę – dodał szeptem.
Opadł na fotel i zaczął na spokojnie zastanawiać się nad tym wszystkim od początku. Nadal nie wiedział czy groźby kobiety były uzasadnione. Co jeśli to była zwykła wariatka? Przecież ona wcale nie musiała mówić prawdy.
– Ale w takim razie skąd wiedziała, że Mary nie żyje? Skąd wiedziała jak ma na imię? – pytał siebie. – To nie była zwykła starucha.

10

W Colorado zbrodnia nadal zbierała obfite żniwo. Ginęło coraz więcej osób. Bóg jeden wiedział, dlaczego akurat to miasto zostało zaatakowane przez szaleńca, bądź szaleńców. Coraz wiece osób poważnie myślało o ucieczce z miasta, póki była na to okazja. Z drugiej strony niewielu decydowało się na opuszczenie rodzinnych stron. Wielu ludzi miało nadzieję, że sytuacja się wyjaśni i unormuje. Liczyli, że już nikt nie zginie, ale póki, co działo się dokładnie odwrotnie. Ofiar było coraz więcej. Zupełnie jakby to miało się nigdy nie skończyć.

Z czasem gazety przestały nagłaśniać sytuację w Colorado. Zbrodnia została utajona i zaczęła rodzić dramaty pozostające w rodzinie. O wielu zamordowanych osobach wiedziało jedynie wąskie grono mieszkańców. W ten sposób morderca również zyskał większą anonimowość, której potrzebowałby zacząć działać na większą skalę.
To szybko dało się zauważyć. Z dniem, kiedy pojawił się ostatni artykuł o morderczej fali w Colorado, zginęło więcej osób.
Od pewnego czasu policja znajdowała po trzy trupy dziennie. Byli to głównie dorośli i młodzież od siedemnastego roku życia. Morderca niezwykle rzadko atakował dzieci. Stanowiło to, w obecnej sytuacji, jedyne pocieszenie.
Policja miała coraz mniej poszlak. Im więcej osób traciło życie, tym więcej było niewiadomych. Każde morderstwo przeprowadzono w inny sposób, użyto innego narzędzia zbrodni – co dodatkowo utrudniało rozwiązanie zagadki. Z czasem zaczęto wystawiać patrole, które całą dobę pilnowały porządku na ulicach miasta.
Dzięki temu sytuacja na moment się unormowała. Przez dwa dni nie zginęła ani jedna osoba. Ludzie snuli nadzieję, że już tak zostanie, ale się mylili.

Mylili się, bo Jacob miał jeszcze jedno niewykonane zadanie. Podjął się tego pod wpływem whisky, ale mimo to, nie było odwrotu. Pozostało mu jedynie dobrze zaplanować zbrodnię, której z dnia na dzień bał się coraz mniej. Wszystko, dlatego, że strach przed starą kobietą był silniejszy.
Wszystko, dlatego, że był namacalny. Jacob widział garbiącą się staruszkę, która tylko z pozoru wydawała się nieszkodliwa. Tak naprawdę miała dużą siłę przekonywania, posiadała paraliżującą strachem moc.
– Już niedługo będzie po wszystkim, Mary – powiedział Jacob, kiedy pewnego wieczora klęczał przy swoim łóżku i się modlił. – Wrócisz do mnie i będzie jak dawniej. Ten sukinsyn wreszcie zapłaci za to, co zrobił. – Duża łza spłynęła mu po policzku. – Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zdecydowałem się na samosąd. Myślę, że to była litość. Litość, której nie powinienem był odczuwać po tym, co nas spotkało, Mary. Po tym, co spotkało ciebie. Kocham cię… – dodał na koniec, po czym położył się do łóżka. Przez chwilę zastanawiał się czy na pewno dobrze postępował.
– Co jeśli on ma dzieci? – zapytał siebie. – Nieważne. Jak zabił Mary, nawet nie zapytał o Billy’ego. Niech zdycha – dodał i spróbował zasnąć.

Następnego dnia miał jedną ważną sprawę do załatwienia. Zdobył adres mordercy. Kupił spluwę, której miał nadzieję nie użyć. Wolał zabić tego skurwysyna w bardziej wyrafinowany sposób. Dobrze wiedział, że zemsta najlepiej smakuje, jeśli człowiekowi uda się dzięki niej zaspokoić.
Jacob nie mógł się do czekać momentu, kiedy zatopi ostrze długiego, rzeźnickiego noża w piersi Andrew’a. Napełniało go także też pewną obawą. Po części zdawał sobie sprawę, że musiał to zrobić. Zaś z drugiej strony zaczął rozpoznawać w sobie szaleńca, który do tej pory drzemał, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego umysłu.

11

Mężczyzna długo wątpił w swoje możliwości i odwlekał w czasie zamach na zabójcę jego żony. Po raz kolejny zastanawiał się, czy kobieta, z którą rozmawiał mówiła prawdę. Z drugiej strony, po co miałaby go oszukiwać? Przecież nawet jej nie znał. Nigdy nie zalazł jej za skórę. Nie miała powodu żeby wsadzać go za kratki.
– Może powinienem jej zaufać – zastanawiał się na głos, siedząc w pustej kuchni. Na stole przed nim leżał rzeźnicki nóż o szerokim ostrzu. Jedyne, co musiał zrobić, to chwycić za srebrną rękojeść i wyjść z domu. Znał adres mordercy żony. W dodatku to było tylko dwie przecznice stąd.
– Wydaje mi się, że mogę jej zaufać – powiedział po chwili i wyciągnął rękę po nóż. Objął rękojeść i podniósł tasak do twarzy. Przyjrzał się ostrzu, po czym wstał od stołu. Odwrócił się ku wyjściu. Wymaszerował z kuchni.
Przechodząc przez salon napił się whisky, by poczuć się nieco pewniej.
Alkohol powodował, że Jacob był sobą. Stawał się bardziej opanowany i pewny siebie. W dodatku wódka mogła mu pomóc w zapomnieniu o pewnych sprawach.
Zaraz po wykonaniu zadania planował się porządnie upić. Nie chciał absolutnie nic pamiętać. Miał nadzieję, że alkohol mu w tym pomoże.

Wyszedł z domu, zastanawiając się jednocześnie, kiedy do niego wróci. Nie chciał trafić do więzienia. Nie chciał żeby Billy dowiedział się, kto był jego ojcem. Pragnął zachować wszystko dla siebie, bo nie zniósłby tego, że jego synek mógłby go znienawidzić.
Schował nóż za pazuchę, po czym wyszedł na chodnik. Trzymał się pod boki i mknął drogą, prosto do domu człowieka, którego ostatni raz widział dziesięć lat temu.
Im był bliżej tym bardziej chciał spojrzeć mu w oczy. Miał nadzieję, że kiedy to uczyni, Andrew będzie już martwy.
Jacob chciał spojrzeć w oczy tego sukinsyna, tak samo jak on patrzył w oczy nieżyjącej Mary. Mary leżącej w kałuży krwi na środku drogi, którą przechodziła codziennie, idąc do pracy.
Tamtego wieczora szła do siostry. Obiecała Jacob’owi, że wróci najpóźniej za godzinę.
Miała wrócić za godzinę, ale… ale nie wróciła nigdy. Kiedy Jacob zachodził w głowę, co się z nią stało, ona leżała na pasach z rozbitą głową.
– To potworne – powiedział do siebie zaciskając zęby. Minęły go dwie osoby, które obrzucił mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
Przez resztę drogi zastanawiał się nad tym, w jaki sposób skończy ten mroczny proceder. Nadal nie miał pojęcia jak zabić Andrew’a, który, mimo, że mieszkał sam, mógłby wołać o pomoc.

Po jakichś dziesięciu minutach Jacob stanął przed domem Andrew’a. Mężczyzna prawdopodobnie był w środku.
Jacob podszedł do drzwi i nacisnął na dzwonek. Rozległ się ściszony, melodyjny brzęk. Nagle sekundy zaczęły się wydłużać. Zanim Jacob usłyszał tupanie po drugiej stronie drzwi minęła wieczność. Potem nastąpił dźwięk przekręcania klucza w zamku.
Drzwi otworzyły się na oścież. Jacob podniósł głowę i spojrzał w twarzy Andrew’a, który nagle zamarł w całkowitym bezruchu.
– Witam – powiedział beznamiętnym tonem. Andrew otrząsnął się z osłupienia i zrobił krok w tył. Jacob zaszarżował na niego wpychając go do salonu. Zatrzasnął za sobą drzwi frontowe. Andrew zakołysał się i opadł na ziemię. Już chciał się podnieść, ale nie zdążył. Jacob doskoczył do niego z wyciągniętym naprzód nożem. Złapał Andrew’a za tłustą szyję, po czym przyłożył mu do ust ostrze.
– Chyba nie spodziewałeś się mnie tak wcześnie? – zasyczał, niemal pławiąc się w strachu ofiary, który z każdą chwilą się potęgował. – Ostrzegam, nie ruszaj się, bo poszerzę ci uśmiech skurwysynu!
– Proszę, nie rób mi krzywdy – jęknął Andrew. Jacob słysząc to zacisnął zęby ze złości. – Nie chciałem zabijać twojej żony, uwierz mi! – bronił się. – Siedziałem w więzieniu dziesięć lat. Już zapłaciłem za błędy! Zlituj się nade mną, proszę!
– Wydaje ci się! Za nic jeszcze nie zapłaciłeś! Nawet jeślibym cię poćwiartował, to i tak będzie to zbyt mała kara! Rozumiesz?! – warknął. – Spójrz na mnie, sukinsynu!
– Proszę, ja nie chcę umierać! – błagał trzęsąc się ze strachu. W pewnym momencie jego siwe spodnie zaczęły ciemnieć na kroczu, a potem w kierunku nogawek.
– Poszczałeś się ze strachu, co?! – zarechotał Jacob. Od kilku minut nie był sobą. Jego umysłem zawładnął potwór, który mieszkał w nim od urodzenia. Dotychczas uśpiony, teraz był w pełni sił.
– Proszę, nie zabijaj mnie – rzucił błagalnym tonem Andrew, a chwilę później rozpłakał się jak dziecko. Jacob uniósł ostrze.
– Nigdy ci nie odpuszczę! Zapłacisz za to, co zrobiłeś! – wrzeszczał Jacob spoglądając leżącemu grubasowi prosto w oczy. – Zdechniesz sukinsynu! Po dziesięciu latach sprawiedliwości stało się zadość!
– Proszę…
– Nie proś, bo to nic nie da! – odparł Jacob. – Zajebię cię z prawdziwą przyjemnością! – warknął. – Zadźgam tym nożem i nikt nawet nie spróbuje cię uratować!
– Niee! – jęknął Andrew, po czym próbował odepchnąć Jacob’a. Nie udało mu się, bo napastnik był od niego silniejszy. – Pomocy!
– Teraz naprawdę mnie wkurwiłeś! Słyszysz?! – warknął. Andrew spuścił wzrok. – Słyszysz mnie?! Sukinsynu! – krzyknął ile sił w płucach. Grubas zatrząsł się ze strachu, po czym spojrzał w górę.
– Proszę nie zabijaj. Nie chcę umierać, boję się…! – prosił Andrew. Łzy ciekły mu po policzkach. Najbardziej przytłaczał go fakt, że nie mógł nic na to poradzić. Żadne prośby nie pomogą. Wiedział, że za chwilę nastąpi koniec i nie mógł tego odwrócić.
– Spotkamy się w piekle – odparł Jacob, po czym z impetem wbił koniec ostrza w bok szyi Andrew’a. Mężczyzna drgnął. Oczy wyszły mu z orbit, próbował się bronić, rzucał rękoma na wszystkie strony. Prawdopodobnie chciał krzyknąć, ale Jacob wbił nóż głębiej. Andrew zaczął się krztusić własną krwią, która wytrysnęła z otwartej rany. Zacharczał kilka razy, aż wreszcie stracił siły i przestał się ruszać. Jacob wyszarpnął ostrze z jego szyi. Głowa Andrew’a bezwładnie opadła do tyłu. Wisiała na małym fragmencie skóry, który odsłonił tchawicę, z której wydobywały się czerwone bąble. Brunatna krew spływała kaskadą po ubraniu grubasa. Jacob rzucił przelotne spojrzenie na podłogę pokrywającą się krwią, po czym ruszył do wyjścia.
Potwór ukryty w jego ciele, powoli zaczął zamierać.

12

W domu udało mu się trochę ochłonąć. Zasiadł w fotelu i napił się whisky. Kiedy opróżnił szklankę, przypomniał sobie o artykułach, które ostatnio czytał. Policja nadal nie była w stanie znaleźć mordercy mieszkańców Colorado.
Poszlak było zbyt wiele. Za każdym razem zabijano w inny sposób, co uniemożliwiało odnalezienie szaleńca.
– Przecież to ja – stwierdził niespodziewanie. – Jestem jednym z tych, którzy za tym stoją. Jutro napiszą o kolejnym morderstwie. Mogłem przerwać falę, ale tego nie zrobiłem. – Złapał się za głowę. – Szaleńcem jest ta kobieta, a my tylko jej marionetkami.
To straszne, jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić, by spełnić swoje najskrytsze pragnienia. Nawet za cenę stania się potworem – dodał, po czym wybiegł z domu.


Post został pochwalony 0 razy
Sob 11:37, 29 Paź 2011 Zobacz profil autora
Gość







Post
Dawno nie czytałem Twojego opowiadania Don, a z tego co wiem, to od tamtego czasu cały czas czytałeś. Więc nie wiem czy mogę spodziewać się jakiś zmian w Twoim stylu, zobaczymy. Jestem bardzo ciekawy Wink.

Don Self napisał:
Poza tym proszę o ocenę tego opowiadania w kwestiach ogólnych odczuć (gramatykę i interpunkcję zostawmy na drugim planie). Dziękuję. Smile Mam nadzieję, miłego czytania. Razz

Gramatykę i interpunkcję zostawmy na drugim planie Wink? Jak znajdę jakieś błędy, to oczywiście je uwypuklę, bo po co się mają chować. Moim zdaniem styl masz bardzo dobry, a to właśnie nad interpunkcją powinieneś trochę popracować. Może się mylę, bo jak już wyżej wspomniałem, dawno nie czytałem Twojego dzieła. Zobaczymy.

Don Self napisał:
Wiosną 1986 roku w miasteczku Colorado zdarzył się opłakany, w skutkach, wypadek samochodowy.

Tutaj chyba nie powinno być pierwszego przecinka.

Don Self napisał:
¬ – Nie! – zawołał chłopak momentalnie zalewając się łzami.

Brakuje przecinka przed "zalewając".

Don Self napisał:
Wolała jak najdłużej pozostać w zasięgu wzroku matki, która, mimo, że napędziła jej strachu, była jednocześnie jedyną osobą, u której mogła szukać ratunku.

Wydaje mi się, że po "mimo" nie powinno być przecinka, bo jak mamy takie połączenie, to przecinek stawiamy jedynie przed całym tym połączeniem. Czyli powinno być tak: Wolała jak najdłużej pozostać w zasięgu wzroku matki, która, mimo że napędziła...

Don Self napisał:
– Wracaj do stołu – powiedziała średniego wzrostu kobieta zbliżając się do Betty, która zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu.

Dodaj przecinek przed "zbliżając się".

Don Self napisał:
– A obiecujesz, że potwór do mnie nie przyjdzie? – zapiszczała kryjąc twarzyczkę w dłoniach.

Przecinek przed "kryjąc". Pamiętaj, że jak już wcześniej wstawiłeś jeden czasownik(tu jest nim zapiszczała), to przed następnym imiesłowem lub czasownikiem musisz dać przecinek(tu kryjąc).

Don Self napisał:
– Ja nie chcę żeby przyszedł.

Przecinek przed "żeby".

Don Self napisał:
Dziewczynka, mimo, że była bezpieczna

Tak jak już wcześniej mówiłem. W takiej sytuacji przecinek jest tylko przed "mimo", a ten przed "że" usuń.

Don Self napisał:
Dziewczynka momentalnie poczuła jak ciarki przebiegły jej po plecach. Nagle zrobiło jej się zimno. Przypomniała sobie słowa matki. Zaczęła zastanawiać się czy drzwi jej szafy były zamknięte.

Powtórzenie.

Don Self napisał:
Niestety póki, co nie mógłby nic zrobić.

Jak już jest tu przecinek, to przed "póki".

Don Self napisał:
Nosiła białe, za duże, rękawiczki, które zsunęły jej się ukazując włochate nadgarstki.

Bez przecinka przed "rękawiczki".

Don Self napisał:
Chłopiec przywarł do ściany czując bijący od niej chłód.

Przecinek przed "czując".

Don Self napisał:
Betty nie czekając dłużej zaczęła krzyczeć.

Przecinek przed "zaczęła".

Don Self napisał:
– W tej szafie nic nie ma – stwierdziła matka zaglądając do środka.

Przecinek przed "zaglądając".

Don Self napisał:
zastanawiała się dziewczynka przebierając, mokrymi od potu, rękoma pod kołdrą.

Wstaw przecinek przed "przebierając". Moim zdaniem mógłbyś usunąć jeszcze te dwa ostatnie przecinki...

Don Self napisał:
Betty zmagała się z taką samą trudnością, ale była zbyt młoda żeby odbierać to jak każdy inny człowiek, starszy od niej, o przynajmniej dekadę.

Tutaj powinien być przecinek przed "żeby".

Don Self napisał:
Wiedział, że potwór mógł w każdej chwili wrócić i udusić go poduszką, albo zaciągnąć do szafy.

Przed "albo" nie stawia się przecinka.

Don Self napisał:
Każdy wie, że jeśli w środku nocy obudzi nas stukot w szybę, albo szuranie stóp o parkiet, umieramy ze strachu, najczęściej, przed tym, co widzieliśmy w ostatnim horrorze.

Tutaj tak samo jest z tym "albo" Wink.

Don Self napisał:
– To, co zwykle prawda? – zapytał.

W tym przypadku nie jestem pewny, ale chyba przed "prawda" powinien być przecinek.

Don Self napisał:
– odparł ściskając w ręku gazetę.

Przecinek przed "ściskając".

Don Self napisał:
powiedziała bezceremonialnym tonem zbliżając się do furtki.

Przecinek przed "zbliżając".

Don Self napisał:
W Colorado wzmagała się panika, której nie można było w żaden sposób uniknąć, ani nawet załagodzić.

Nie stawiamy przecinka przed "ani".

Don Self napisał:
Wszystko, dlatego, że mordercą mógł być dosłownie każdy.

Tutaj jest tak samo jak z wyrażeniem "mimo że". Przeciek stawiamy jedynie przed samym wyrażeniem, więc usuń ten przecinek przed "że".

Cytat:
Informacja o tym, co działo się w mieście dotarła do wszystkich ludzi.

Nie jestem pewien na 100%, ale tu chyba, powinien być przecinek przed "dotarła". To "co działo się w mieście" jest traktowane jako wtrącenie.

Don Self napisał:
Kobieta drgnęła, jak wyrwana z głębokiego zamyślenia.

Wikipedia:
"Nie stawiamy przecinka przed porównaniami, które są wprowadzane przez wyrazy: jak, jakby, niż, niby i tym podobne."

Don Self napisał:
– Jeśli się pan zgodził to proszę wykonać to, co poleciłam. Jeśli najbardziej znienawidzony przez pana człowiek zginie, to Mary wróci do żywych i stanie w tych drzwiach. – Jacob poczuł ucisk w żołądku.
– Niech pan pamięta, że od tej chwili łączy nas umowa. Jeśli zostanie zerwana to pan straci życie – odparła oschłym głosem i odwróciła się na pięcie.

Powtórzenia...

Don Self napisał:
Wszystko, dlatego, że strach przed starą kobietą był silniejszy. Wszystko, dlatego, że był namacalny.

Powtórzenie. Jeżeli chcesz je zostawić, top w obu przypadkach pozostaw przecinek przed "dlatego", ale usuń przed "że".

Don Self napisał:
Po raz kolejny zastanawiał się, czy kobieta, z którą rozmawiał mówiła prawdę.

Bez przecinka przed "czy".

Don Self napisał:
Nie miała powodu żeby wsadzać go za kratki.

Przecinek przed "żeby".

Don Self napisał:
Nie chciał żeby Billy dowiedział się, kto był jego ojcem.

Znów przecinek przed "żeby".

To by było chyba na tyle... Na początku powiem o tych gorszych sprawach, a później o tych lepszych.
Było bardzo dużo błędów interpunkcyjnych, w większości na tej samej zasadzie, które szybko można zlikwidować. Poza tym zauważyłem też kilka powtórzeń. W większości były to powtórzenia z "i", które dość raziły w oczy. Moim zdaniem te rzeczy właśnie powinieneś poprawić.
Jeżeli chodzi o pomysł i temat opowiadania muszę Ci pogratulować. Świetna robota! Musze przyznać, że w ogóle w żadnym momencie się nie nudziłem, bo akcja była dość napięta. Poza tym, ten Twój styl. Też był świetny, widać, że kierujesz się trochę stylem Kinga, co jest tylko zaletą. Lecz bez przesadzania, mimo wszystko wykształciłeś taki "donselfowy" styl... Bardzo go lubię. Szkoda tylko, że Twoje opowiadania zawsze są w prawie takim samym miejscu. Spokojna, amerykańska wioska, w której nagle się coś dzieje.

Ogółem są jeszcze rzeczy do poprawienia, ale opowiadanie było naprawdę dobre i przypadło mi do gustu! Pozdrawiam i powodzenia w dalszej twórczości życzę!


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 15:27, 29 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Sob 15:26, 29 Paź 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Dziękuję bardzo za ocenę. Domyślałem się, że tych błędów będzie dużo i szybko je poprawię. Very Happy Dobre określenie, "donselfowy styl". Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Sob 19:07, 29 Paź 2011 Zobacz profil autora
Graphoman
Minister wielki koronny



Dołączył: 29 Sie 2008
Posty: 1888
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: mężczyzna

Post
Jedziemy.
Mam ambicję przejść przez całe za jednym razem, a po wszystkim wziąć się jeszcze za moje "Oczka"... Zobaczym na ile owocny będzie ten wieczór...

Część 1

Cytat:
Po prostu w jednej sekundzie żyła; miała na głowie wiele niezałatwionych spraw, musiała przejść na drugą stronę cholernej ulicy; a w następnym momencie pojawiła się ciemność i zapadła cisza.


Hmmm... Jak przechodzisz do szczegółowego opisu, to polecałbym przemyśleć efekt końcowy, bo ten fragment brzmi sztucznie i wymuszenie. Tak być nie może.
Czuć po prostu niezręczność i bezradność językową, która przecież Ciebie za bardzo nie dotyczy.

Cytat:
Cisza, którą przerwało wycie syren karetki i policyjnego radiowozu, ale ona tego nie usłyszała.


Tutaj tak samo. Zamiar i zamysł dobry, a wykonanie już ciut gorzej...

Swoją drogą - bardzo mocno czuć tu Kinga. Przynajmniej na początku.

Cytat:
Tak później myślał jej mąż, który poprzedniego dnia szeptał jej do ucha, że wszystko będzie dobrze, bo przecież się kochają.


I znów. Nie mogę tego zaznaczyć jako błąd, ale namieszałeś z czasami, wprowadziłeś spory chaos. "później" i "poprzedniego dnia" zaraz obok siebie niczego dobrego nie wróżą.
Przynajmniej ja to tak odczuwam - za szybkie zmiany w spokojnym(bo na razie jest i ma być spokojny) tekście nieco burzą klimat.

Tak, czepiam się jak cholera. Ale to chyba dobrze, nie?Wink

Cytat:
który chyba setki razy przepraszał za to, co zrobił.

Wydaje mi się, że jeśli używasz konstrukcji "chyba X razy robił Y", to trzeba podać konkretną liczbę. Wymyśloną, ale liczbę.
Ewentualnie - wywal "chyba" i będzie w porządku.

Cytat:
krew spływająca z głębokiej rany na czole.
Minęło pięć minut i na miejsce wypadku zjechało się kilka samochodów. Z jednego z nich

Powtórzenie.

Cytat:
Musi mi pan wybaczyć, to znaczy proszę o wybaczenie

Wielokropek chyba nie zaszkodzi(po "to znaczy"). Chyba, że chcesz podkreślić, że to było wyrzucone jednym ciągiem.

Cytat:
Nadal nie starczyło mu odwagi,

WYSTARCZYŁO!!!
Starczy to uwi... dom starczy, w sensie, że dla starcówWink
Wystarczy.
W tekście zawsze wystarczy.
Przy dialogi może być "starczy". Jak mówi postać, to możesz w cały świat wymyślaćWink[Adnotacja - Dres, strona www;D]


Cytat:
Colorado znowu stało się spokojnym miasteczkiem


Hmmm... Czy Colorado to nie stan?
Chwila...

Chodziło Ci o jakąś gminę w hrabstwie Lincoln? Stan Kansas?
Kocham cię, ciociu Wikipedio;D

Cytat:
zginęła kolejna osoba; ale ten przypadek

Dlaczego średnik?
Ja tam tego prawie w ogóle nie stosuję, wolę przecinki.
No, chyba, że piszę ;D... Wink
Przed "ale" niemal na pewno będzie przecinek. Średnik - z tego co wiem - stawia się, gdy nie ma żadnego łącznika między częściami zdania.
Czy coś tam...
Mnie tu jednak pasuje zwykły przecinek.

Cytat:
nie miał żadnej rodziny, żył na uboczu i nie miał zbyt wielu znajomych.

Powtórzonko. Męcz się teraz, bo sam nie wiem jak to ładnie zastąpićWink

Cytat:
plotkowali i wyolbrzymiali nadając tej historii jeszcze mroczniejszego wyrazu.

Przecinek po "wyolbrzymiali".

Cytat:
potworem, który wciągnął Marka Brown’a do ziemi.


Hmmm... A nie lepiej "pod ziemię"?

Cytat:
do ciebie w nocy; i nie łudź się, że obudzi nas twój krzyk


Znowu nie rozumiem o co chodzi ze średnikiem...

Cytat:
– A obiecujesz, że potwór do mnie nie przyjdzie? (...)
– Obiecuję, że Potwór do ciebie nie przyjdzie

Raz potwór z małej, raz Potwór z dużej...
Zdecyduj się, proszęWink

Cytat:
Dziewczynka, mimo, że była bezpieczna, nadal oglądała się wstecz, by mieć pewność, że za plecami matki nie czaił się potwór.


Hmmm...
To jak ta matka ją złapała?
Bo "standardowe" wzięcie na ręce nieco większego dziecka to twarzą do siebie. Tak, że mała odwracając się, patrzeć będzie za swoje plecy i na pole widzenia matki(gdy patrzy do przodu).
Żeby spełnił się Twój scenariusz, matka musiałaby ją podnieść... odwrotnie. Tak, że ich twarze zwrócone są w tym samym kierunku - a to nie dość, że niewygodne, to jeszcze niepraktyczne, bo pogadać nie można.

Taka moja interpretacja, może coś popieprzyłem.

Cytat:
– Śpij dobrze dziecinko

Przecinek przed "dziecinko".

Cytat:
drzwi. Dziewczynka momentalnie poczuła jak ciarki przebiegły jej po plecach. Nagle zrobiło jej się zimno. Przypomniała sobie słowa matki. Zaczęła zastanawiać się czy drzwi jej szafy były zamknięte. Wiedziała, że potwory zawsze wychodzą z szafy.

Powtórzenie "drzwi".
Szafa NIE JEST powtórzeniem, tylko podkreśleniem - sam stosuję, na co Lux się strasznie oburza.
Ale tak można. Dodaje mocy sformułowaniu;)

Cytat:
Mama nie zareaguje na wołanie, bo przecież sama tak mówiła. Nie chciała też, żeby potwór ją usłyszał; może nie wiedział, że Betty była w pokoju.


a) Pierwsze zdanie nie do końca zrozumiałe.
b) Na samym końcu zamiast kropki znak zapytania - bo to pytanie jest, nie?Wink

Cytat:
skuliła się, trzęsąc jak osika. Stukanie nie ucichło, wręcz przeciwnie, robiło się coraz głośniejsze.


Tak ładnie jedno "się" wywaliłeś, by po chwili wpakować kolejne;)

Część 2.

Cytat:
nie mógł nic na to poradzić.(...)Niestety póki, co nie mógłby nic zrobić.

Powtórzenie.
Chociaż nie takie karygodne.

Cytat:
które zsunęły jej się ukazując włochate nadgarstki.


a) się i jej zamienione miejscami.
b) Przecinek przed "ukazując"

Część 3.

Cytat:
czego bać kochanie


Przecinek po "bać".

Cytat:
oślizgła łapa, spod łóżka, miałaby za nie chwycić.


Bez przecinka przed "spod".

Cytat:
Chciała o tym nie myśleć, ale to było od niej silniejsze.


Nie chciała o tym myśleć.
Chociaż to w sumie nie błąd. Po prostu dziwnie brzmi.

Cytat:
na psychikę; i jakkolwiek


I znowu nie rozumiem obecności średnika...

Cytat:
o przynajmniej dekadę.

Przynajmniej o dekadę.
Tak bym ja zrobił.

Część 4.

Cytat:
rozejrzał się dysząc ciężko

Przecinek przed "dysząc".

Cytat:
w prześwietleniu ciemności,


Nie brzmi to najlepiej...

Cytat:
Chłopiec zastanawiał się jak to się stało.


Chyba, podkreślam CHYBA przecinek przed "jak".

I powtórzenie;)

Cytat:
Mimo tego, co dokonał,


Bez przecinka przed "co".

Cytat:
ze strachu, najczęściej, przed tym,

Bez przecinka przed "najczęściej".

Cytat:
Potem, z przerażeniem, uświadamiamy sobie,


Bez przecinków. Tylko przed "że".

Cytat:
Ku jego szczęściu nie dręczyły go koszmary


Na szczęścia, albo ku jego uciesze.

Część 5

Cytat:
zaspany z rozczochranymi włosami.


Przecinek przed "z".

Cytat:
który nie żył, od, co najmniej, kilku dni.


Bez przecinków.
Nieźleś narozrabiał, stawiając taki ich ogrom, praktycznie po każdym słowie;)

Cytat:
Miał wrażenie, że się stoczył. Wydawało mu się, że po śmierci Mary


Powtórzonko.

Cytat:
opętańczo aż potwór zniknął

Sam Wiesz Co przed "aż".

Cytat:
sam się bał, jako dziecko

Bez przecinka.

Cytat:
Kto, jak kto,


Bez przecinka PRZED kto. Pierwszego.

Cytat:
znał dziecięcą psychikę i ich bezgraniczną wyobraźnię.

Namieszane.
Może być:
a) znał dzieci: ich psychikę i bezgraniczną wyobraźnię.
albo
b) znał dziecięcą psychikę i jej(psychiki) bezgraniczną wyobraźnię.

Cytat:
w którym, niezmiennie,


Prze przecinka przed "niezmiennie".

Cytat:
– Witam pana! – zawołał od progu Jacob. Sprzedawca odpowiedział mu tym samym.


Czyli sprzedawca też od progu zawołał "Witam pana!"?Smile

Cytat:
– To, co zwykle prawda? – zapytał. Jacob przytaknął kiwnięciem głowy. – Co u pana słychać? – zapytał, po czym dodał szybko. – Wiem, że zadaję to pytanie codziennie, ale lubię wiedzieć, co nowego.


Skopany dialog. Przeczytaj i popraw...

Cytat:
rzucił pod nosem, po czym ruszył w kierunku przeciwnym do jego domu.


Nie, nie, nie.
Kierunek ten sam. Zwrot przeciwny;D

Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.

Część 6

Cytat:
Stał pośród nowoczesnych mieszkań, które i tak nie dorównywały mu urokiem. Jacob stanął


Ty już wiesz, co;)

Cytat:
Niestety mój mąż, od roku, nie żyje


Bez przecinków.
Cytat:

była dobrą kobietą, która jak mało, kto potrafiła pocieszać.

Bez przecinka przed "kto".

Szósta część jest trochę... nieprawdopodobna. Za szybka, zbyt niesamowita.
Już w poprzedniej ze sklepikarzem było trochę za dużo "deus ex machina", wszystko się samo rozwiązuje. Tak być nie może...


Część 7

Cytat:
Tym razem owe zło

Owo. Owo zło. To zło.
Owe dziewczynki.

Cytat:
Policja próbowała to, od jakiegoś czasu, bezskutecznie ustalić.


BEZ przecinków...

Ostatni, trzeci akapit części 7 jest trochę zbyt "wyliczankowy". Ale ujdzie w tłoku.


Część 8

Cytat:
– Wiem, co pana trapi i jest szansa temu zaradzić.


Niezręcznie.
Może "Wiem co pana trapi i znam sposób, jak temu zaradzić"?

Cytat:
– Musiałby pan spełnić warunek rytuału. Jedynym sposobem na ożywienie kogokolwiek jest… zabicie osoby, której najbardziej nienawidzisz.


Żonglerka pan/ty jest niebezpieczna. Bo w jednym zdaniu mieszasz te dwa sformułowania.

Ta część była słaba.
Zbyt mocne reakcje bohaterów, trochę chaotyczna budowa dialogów i zbyt szybkie przekonanie Jackoba... Ja bym to oznaczył jako fragment do poprawy, ale Tobie wybór pozostawiam


Część 9

Cytat:
Za młoda żeby umierać.

[,] przed "żeby".

Cytat:
Jacob miał wystarczająco duży powód,


"Duży powód" nie brzmi ładnie.

Cytat:
Wrócił? zrezygnowany do domu.


A po co znak zapytania?

Cytat:
zupełnie jakby miała w oczach rentgena.


Chyba ździebko zbyt kolokwialnie... Ale nie do mnie należy ostatnia ocena.

Cytat:
Jeśli zostanie zerwana to pan straci życie

[,] przed "to".

Cytat:
Napił się, po czym usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać.

Jak do tej pory nie wiesz co, to ja nie wiem co;)


Cytat:
Mógł odzyskać żonę i to był plus, ale jednocześnie minus stanowił fakt, że musiał zabić człowieka.


No nie przesadzaj!
To brzmi jak szkolna rozprawka!!! On rozważa ZABÓJSTWO, do jasnej cholery!

Cytat:
Tylko od siły charakteru zależy czy pozwolimy mu się rozbudzić i zacząć działać.

[,] przed "czy".

Cytat:
Naczynie rozbiło się o komodę stojącą pod oknem. Podniósł się z miejsca

Ja wiem, że Ty wiesz co:)

Cytat:
– Ale w takim razie skąd wiedziała, że Mary nie żyje? Skąd wiedziała jak ma na imię? – pytał siebie. – To nie była zwykła starucha.


Sam jej to powiedziałWink Mniej-więcej 80% informacji powiedział najpierw on, gdy gadali.
Chyba;)

Część 10

Cytat:
Coraz wiece osób

Więcej.
Więcej liter.
Więcej "j" przy niedokończonych wyrazach;D

Cytat:
ale póki, co działo się dokładnie odwrotnie.


Bez przecinka przed "co". To jedno wyrażenie "póki co". Nie można go rozdzielać.

Cytat:
której potrzebowałby zacząć działać na większą skalę.

Spacja, spacja, spacja i jeszcze raz spacja.
Po "potrzebował", przed "by".
Wink

Cytat:
Wszystko, dlatego, że strach przed starą kobietą był silniejszy.

Silniejszy, niż...?

Cytat:
Wszystko, dlatego, że strach przed starą kobietą był silniejszy.
Wszystko, dlatego, że był namacalny.


Bez przecinka przed "dlatego".

Cytat:
Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zdecydowałem się na samosąd


Może dlatego, że gość siedział w więzieniu?Wink

Cytat:
który do tej pory drzemał, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego umysłu.


Bez przecinka przed "gdzieś".

Część 11

Cytat:
Jedyne, co musiał zrobić, to chwycić za srebrną rękojeść i wyjść z domu.

Bez przecinków.

Cytat:
Odwrócił się ku wyjściu. Wymaszerował z kuchni.
Przechodząc przez salon napił się whisky, by poczuć się nieco pewniej.
Alkohol powodował, że Jacob był sobą. Stawał się bardziej opanowany i pewny siebie.


Jak to się mówi... Triple kill;D

Cytat:
Im był bliżej tym bardziej chciał spojrzeć mu w oczy.


Przecinek przed "tym".

Cytat:
którą przechodziła codziennie, idąc do pracy.

Bez przecinka przed "idąc".

Cytat:
Andrew’a, który, mimo, że mieszkał sam, mógłby wołać o pomoc.

Bez przecinka przed "mimo", "że".

Cytat:
o jakichś dziesięciu minutach Jacob stanął przed domem Andrew’a. Mężczyzna prawdopodobnie był w środku.


To tak - Jackob jest mężczyzną.
Więc mamy bilokację, bo i stoi przed domem i prawdopodobnie jest w środku.
FIZYKA KWANTOWA!Very Happy
Zabójca jego żony mógł być w środku. Jego przyszła ofiara mogła być w środku.

Cytat:
stronie drzwi minęła wieczność.


Przecinek przed "minęła".

Cytat:
Potem nastąpił dźwięk przekręcania klucza w zamku.


Dźwięki nie następują. Chyba, że po sobie;)
Może klucz zgrzytnął w zamku?

Cytat:
Jacob podniósł głowę i spojrzał w twarzy Andrew’a


Spojrzał w twarz, albo spojrzał na twarz.

Cytat:
Jacob zaszarżował na niego wpychając go do salonu

Przecinek przed "wpychając".

Cytat:
Zatrzasnął za sobą drzwi frontowe. Andrew zakołysał się i opadł na ziemię. Już chciał się podnieść, ale nie zdążył. Jacob doskoczył do niego z wyciągniętym naprzód nożem. Złapał Andrew’a za tłustą szyję, po czym przyłożył mu do ust ostrze.


Ja wiem, że krótkie zdania przyspieszają opis, ale tutaj przesadziłeś.
Według mnie.

Cytat:
poszerzę ci uśmiech skurwysynu!

Przecinek po sku... Po "uśmiech";D

Cytat:
Jacob słysząc to zacisnął zęby ze złości.


Przecinek przed "zacisnął".

Cytat:
– Nie proś, bo to nic nie da! – odparł Jacob. – Zajebię cię z prawdziwą przyjemnością! – warknął. – Zadźgam tym nożem i nikt nawet nie spróbuje cię uratować!
– Niee! – jęknął Andrew, po czym próbował odepchnąć Jacob’a. Nie udało mu się, bo napastnik był od niego silniejszy. – Pomocy!
– Teraz naprawdę mnie wkurwiłeś! Słyszysz?! – warknął. Andrew spuścił wzrok. – Słyszysz mnie?! Sukinsynu! – krzyknął ile sił w płucach. Grubas zatrząsł się ze strachu, po czym spojrzał w górę.
– Proszę nie zabijaj. Nie chcę umierać, boję się…! – prosił Andrew. Łzy ciekły mu po policzkach. Najbardziej przytłaczał go fakt, że nie mógł nic na to poradzić. Żadne prośby nie pomogą. Wiedział, że za chwilę nastąpi koniec i nie mógł tego odwrócić.


Zrobiłeś z fajnego momentu komedię.
Zbyt oczywiste i stereotypowe zdania. Albo wywalić, albo zmienić ten kawałek.

Cytat:
Wisiała na małym fragmencie skóry, który odsłonił tchawicę, z której wydobywały się czerwone bąble.

a) Powtórzenie.
b) Jedno cięcie i już mu głowa odpada? Przesadzone.

Cytat:
Brunatna krew spływała kaskadą po ubraniu grubasa.

Jeśli spływała kaskadą, to pewnie tętnica.
Szyjna ma za małe ciśnienie, żeby coś takiego zrobić.
Krew tętnicza jest jasna - natlenowana.
Tyle medycznego gadania;)

Cytat:
spojrzenie na podłogę pokrywającą się krwią, po czym ruszył do wyjścia.

Zakrwawiony, z nożem w ręku wyszedł na zewnątrz, na ulicę pełną ludzi?Wink

Częśći 12

Tutaj nic nie ma.




Ufff, skończyłem.
Oklaski? Może fanfary chociaż?
Nie?
Cholera...;D

Cóż tu rzec - sam początek słaby. Mnóstwo było zdań, które po prostu napisałbym inaczej. Poprawił. Skreślił i napisał od nowa.
Ale to ja. Może po prostu taka ma maniera;)

Dalej zrobiło się lepiej i nieco "falowało" do samego końca. Czasem poziom spadał, czasem rósł, cały czas jednak trzymając się dość wysoko.

Jak to w horrorach - zaskakujące zakończenie. I bardzo dobrze.
Trochę krwi się polało - bardzo dobrze.
Brakowało mi jednak takiej mocnej więzi z Jackobem, który był w sumie głównym bohaterem.
Od początku jakoś tego nie zaznaczyłeś, co może i fajnie wygląda, ale nie pozwala zżyć się z główną postacią tak mocno, jak horror tego wymaga.
I poza małymi, zaznaczonymi błędami i niespójnościami jest dobrze.
Bardzo dobrze.

Miejscami czuć Kinga. Szczególnie na początku. Ale jednak faktycznie przebija się taki DonSelf'owski styl. Twój styl. Bardzo dobrze, żeś sobie wyhodowałWink

Co tam jeszcze... A! Przecinki. Wkurzało jak cholera.
Jeśli nie jesteś pewien co i jak, to nie kuj się zasad, a skończ zdanie i je przeczytaj, wyolbrzymiając te przecinki. Robiąc kilkusekundowe przerwy na ich miejsce.
Jeśli brzmi nienaturalnie - wywal co niepotrzebne.
Taka moja rada.

Koniec, chyba zasłużyłem na odpoczynek, co?Wink

A, ocena.
Niech będzie... 8/10.
Tak. Ósemka.
Bo do ideału(10) trochę brakuje, a za wkurzające przecinki i niespójności kolejny punkt muszę zabrać.
Daję więc osiem. Bardzo dobra nota.
Bo tekst mnie po prostu nie zmęczył.
No, może trochę. Ale to bardziej wytykanie błędów.

Graphoman[/url]


Post został pochwalony 0 razy
Pon 22:56, 31 Paź 2011 Zobacz profil autora
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Dzięki. Smile "Ósemka" od Ciebie to jest dla mnie duże osiągniecie Smile. Co do fizyki kwantowej, to faktycznie miałeś rację. Może nawet trochę zagiąłem czasoprzestrzeń niechcący.
Co do miasteczka, to Colorado zostało przeze mnie wymyślone (nie wiem czy istnieje takie miasto). Jest to miasteczko najczęściej opisywane w moich tekstach Razz (Nawiasem mówiąc, akcja mojego nowego, powstającego jeszcze, opowiadania rozgrywa się w drodze do Colorado.) Razz Bardzo dziękuję za ocenę, jeszcze raz. Razz Poprawię się oczywiście, bo wytknąłeś mi dużo, najczęściej popełnianych przeze mnie błędów. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Pon 23:10, 31 Paź 2011 Zobacz profil autora
Lux
Gość






Post
Ok, przeczytałem i ja.

Co do Colorado... jest stan w USA i rzeka o tej nazwie, także pewnie podświadomie jej użyłeś. Chociaż to nie jest szczególnie ważne.

Wracając do tekstu. Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć, czy się rozwijasz, czy do tyłu idziesz. Są fragmenty lepsze i gorsze całego opowiadania. Jedno jest jednak pewne, a udowodnili to już przedmówcy: bardzo dużo błędów. Interpunkcja (miejscami jest ok, a miejscami wręcz strasznie), ortografia (co piszemy razem, co też oddzielnie itp.). I w sumie z takich podstawowych rzeczy tyle.
Jeszcze muszę dodać, że kulawo jest ze stylem, budowaniem zdań. Bywają bardzo ciekawe zdania, czy zwroty (choć bywa tak, że jak jeden ciekawy, to zaraz go powtarzasz), ale niektóre (chodzi o zdania tutaj) znacznie gorzej się prezentują. Co oczywiście nie znaczy, że źle. Nie, nie. Jest dobrze, a jednak dałoby się - i trzeba dążyć do tego - żeby było jeszcze lepiej.

Idziemy dalej. Niestety ciągle ujemnie (moim zdaniem, bo Toni uznaje to akurat za plus). Mianowicie: wieje Kingiem. Strasznie. Nie tylko chodzi o styl pisania (niby trzecia osoba, a takie określenia się pojawiają, jak w pierwszej osobie... i nie tylko to mam na myśli, pisząc o stylu), jak i sposób przedstawienia całej historii, a przede wszystkim już - miejsce!!!

Aż mnie skręca kiedy czytam po raz wtóry o Ameryce. Wiem, kwestia gustu, jednak przecież mamy, tuż za granicą, Niemcy. Mamy na Wschodzie Ruskich, na północy jest Skandynawia. Jaka to by była różnica, gdyby akcja nagle odgrywała się w Bergen. Ale czytając po raz setny o Ameryce, to aż skręca. Wiem, miasteczko Colorado wymyśliłeś, nie określasz nigdzie, że piszesz o USA, ale imiona, właśnie nazwy (produktów, czy miejsc), mówią same za siebie. Rozumiem, King może tak pisać, w końcu jego region.
Ale Tobie polecam jakieś oderwanie się od tej rzeczywistości i PRZEDE WSZYSTKIM wyrobienie własnego stylu. Jest, owszem jest on w tekście, lecz pokrywa go masa kingowskich naleciałości. Ty jesteś Mateusz, nie Stephen! I nie chodzi tu o poziom literacki. Absolutnie nie.
Więcej. Jeśli już piszesz tak po Amerykańskiemu, to może spróbuj jakoś się do realiów odnieść. Wiem, będzie dużo trudniej, kiedy przyjdzie pisać o rozkładzie prawdziwych miast, jednak nie jest to we współczesnym świecie nic nadzwyczajnego: google maps i wiesz wszystko. Trudniej jest, kiedy piszesz jakieś 5 wieków wstecz i sobie z satelity możesz tylko ruinki pooglądać. Także polecam korzystanie z googla, bo od razu tekst nabierze rumieńców kiedy ktoś zacznie czytać i stwierdzi, że to nie jest tak do końca wyssane z palca. Przecież istnieje takie miasto!

Chyba tyle mam do powiedzenia. Na plus dodam, że widać postęp. Po namyślę dochodzę do takiego właśnie wniosku. Widać postęp. Zakończenie poza tym przekazuje jakąś myśl i wiąże się z całym tekstem. Bardzo dobrze, bo pod koniec dopiero widzimy cel napisania tego wszystkiego. Na końcu mamy puentę, która ładnie się komponuje, o to chodzi.


I z mojej strony chyba tyle. Już jesteś na tyle doświadczonym pisarzem, że wiesz najlepiej co dla ciebie właściwe, dlatego mam pewność, że moje ,,rady" z jakimś dystansem potraktujesz. To nie są pisma objawione, tylko białe literki, które jakiś brodaty koleś niedawno wklepał do komputera ;D

Ok, dzięki za uwagę i powodzenia w pisaniu.
Wto 12:52, 08 Lis 2011
Don Self
Geniusz
Geniusz



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: mężczyzna

Post
Brodaty koleś Razz . Wiadomo już coś tam na Twój temat Lux :p. Dziękuję za rady. Co do tych interpunkcyjnych wpadek i stylistycznych rozwiązań to staram się dostosowywać Wink, bo widzę, że to pomaga. tekst jest wtedy lepszy.

Czytałem ostatnio trochę w pełni polskich książek i oczywiście postanowiłem spróbować wrzucił jakiegoś nowego bohatera w nasze krajowe realia. Very Happy Z tego co zauważyłem, trudne to nie będzie. Very Happy

Następne opowiadanie będzie, mam nadzieję, bardzie wystarane Razz!


Post został pochwalony 0 razy
Wto 21:19, 08 Lis 2011 Zobacz profil autora
Lux
Gość






Post
Cytat:

Czytałem ostatnio trochę w pełni polskich książek i oczywiście postanowiłem spróbować wrzucił jakiegoś nowego bohatera w nasze krajowe realia. Very Happy Z tego co zauważyłem, trudne to nie będzie. Very Happy


I bardzo dobrze. Trudne faktycznie to być nie musi, niczego praktycznie nie zmieni. Kraj nasz znasz lepiej nawet niż zagranicę, więc i teksty powinny dostać świeżości. Oj, nie gadam, póki nie zobaczę ;D

W każdym razie powodzenia w dalszym pisaniu.
Wto 22:08, 08 Lis 2011
Rothen
Nowicjusz
Nowicjusz



Dołączył: 07 Lis 2011
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Polska
Płeć: mężczyzna

Post
fajne Wink Ten dreszczyk emocji. Te napięcie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Śro 21:00, 09 Lis 2011 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Napiszemy Strona Główna » Wasza twórczość literacka / Opowiadanie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin